Środa 17.07.2013r.

 

Zachód słońca, bieg, kąpiel, pyszne towarzystwo…kocham lato 🙂

Życie zaskakuje 🙂 . Jak się okazuje w powodzi codziennych, przeróżnych drobiazgów potrafi zrobić to…..wyjątkowo miło 😀 . Tak, tak – my Polacy, wieczni malkontenci, nawet Ci, którzy od lat pracują nad pozytywnym postrzeganiem świata, jakby przywykliśmy, że „niespodziewane zwroty akcji” nie zwiastują nic dobrego. Kochamy improwizację, ale tak często lubimy, gdy jest …ciut poplanowana 🙂 🙂 . Od czasu, gdy biegam, gdy poznałem tak wielu tak fajnych ludzi, soboty, niedziele i środy zmieniły całkowicie swą „barwę i smak” właśnie za sprawą całkowitego luzu i ucieczki od poukładania…Nic tak serca nie raduje, jak uśmiech drugiej osoby w odpowiedzi na kluczowe pytanie: „No to co?..Co dziś robimy?..Którędy biegniemy?” .

W tym tkwi sedno tego, co odkryłem w bieganiu dla siebie z pierwszym spotkaniem zimą ubiegłego roku grona zapaleńców. Jakaś taka niewypowiedziana wibracja, przyciąganie nie wiedzieć do czego, na tyle silne, by razem wspólnie podejmować wysiłek, ale..tego wysiłku nie odczuwać tak, jak to było dotychczas, solowo…Drugi człowiek. Osoba obok – ona wypełnia przestrzeń, nie tylko nasz utrudzony, głośny oddech. Żywa istota, która – gdy mowa o wysiłku – wie, o czym mówi, bo zna to od podszewki. Jeśli ją coś boli, zaraz konfrontujesz to ze sobą, dzielisz to, a przez to ją wspierasz. Jeśli się czymś cieszy, Ty myślisz: „kurcze, ja czuję podobnie”. Często nawet nie musisz tego specjalnie artykułować, to czuć w powietrzu. Powiem Wam – to jest jakaś magia 🙂 .

Podobny mechanizm znam z boiska, spod tablic, gdzie spędziłem amatorsko 2/3-ie swojego życia. Koledzy – są ze mną od zawsze, znamy się, szanujemy, nawet rywalizujemy, a gdy którykolwiek opuści trening – ma moralnego kaca. Bo mu czegoś brak. I nie tylko dźwięku kozłowanej piłki 😉 ….

Już sama myśl, że dziś biegam, maluje mi od rana uśmiech na gębie 🙂 . Oczywiście, zapewne, by lepiej docenić główną atrakcję dnia, życie serwuje mi sporo obowiązków – tak z nienacka..Normalka 😉 . A zagęszcza się popołudniem z tradycyjnym „100 pytań do…” , akurat wtedy, gdy powinienem się szykować do wyjazdu w stronę Rusałki…

Nie powiem, cenzura nie przepuściłaby moich myśli, gdy próbując założyć skarpetki i wciągnąć gacie, trzymałem ramieniem komórkę przy uchu i konferowałem na tematy, których akurat dziś – tu i teraz – nie musiałem przerabiać…. 😉

Oj strasznie się denerwuję…Wcześniej korespondencję wypuściłem zarówno do Magdy, jak i Anity. Przez jakiś czas nie było odpowiedzi, a potem nagle się zbiegło – Anita odpoczywa po połówce, a Magda – ku uciesze, gotowa na wyzwanie 😀 😀 . Co więcej – wraca do składu jej biegowa partnerka, Agnieszka. Ale to nie wszystko, najlepsze przeczytałem w kolejny zdaniu: „Agnieszka chciałby być wcześniej, bo planuje pobiec do Strzeszynka i się wykąpać” 😀 😀 ….Już kiedyś tak luźno o tym rozmawialiśmy, ale mając na uwadze dzisiejszy, bardzo ciepły, dzień – pomysł REWELACYJNY! 😀 …. Aż mi się znów odezwały zajady od szczerzenia w uśmiechu 😀 . To dopiero będzie super: 5.5km truchtu, kąpiel – zapewne wypadnie przy zachodzie słońca – i powrót!. Baaaajka! W dodatku w tak miłym towarzystwie dwóch przesympatycznych dziewczyn, z którymi tak fajnie się rozmawia 🙂 . Nie chciałbym się spóźnić, a tu los robi wszystko, by tak było…

Wrzucam na siebie ciuchy biegowe – do kąpania nic specjalnego, wykorzystam sportowe gatki Kalenji, w których biegnę (no cóż, będę suszył je w sposób naturalny – w ruchu 😉 ). Do plecaka pakuję tylko mój sprytny, wyjazdowy ręcznik z mikrofibry, bo mieści się niemal w garści i jest lekki, a za to bardzo chłonny. Tobołek na barki i w drogę….

Gnam ulicami Poznania w kierunku Lotników…Późno, nawet bardzo…kilka minut niedoczasu, ale ładnie układają się światła, nie muszę przecinać krzyżówek na „późnym zielonym” 😀 . Denerwuję się…Nie mam jak napisać smsa, a nie będę ryzykował odwracania uwagi od aut przede mną…Parkuję i szybko ruszam w dół do przejścia podziemnego, podbiegając kawałek…Gdy jestem w uliczce widzę już dwie smukłe sylwetki – dziewczyny czekają. Witam się z Agą i Magdą, obie mają uśmiechy na ustach i palą się do biegu. Przepraszam i tłumaczę kilkuminutowe spóźnienie, bo jest mi mimo wszystko głupio…

Obie moje miłe koleżanki mają dziś plecaczki, nie takie typowe biegowe, ale małe turystyczne. Strasznie się cieszę, że możemy razem pobiec, mając taki fajny plan. Warunki są idealne – nie jest już duszno, powietrze jest wygrzane, ale delikatny wiaterek orzeźwia 🙂 – po prostu aura świetnie synchronizuje się z moją radością gdzieś wewnątrz. Gdy tylko mój zegarek łapie satelity, przechodzimy do truchtu.

Od samego początku rozmawiamy, a właściwie zasypujemy potokiem słów, jakbyśmy się wieki nie widzieli 😀 . Dwa zbiegi, krzyżówka dróg i skręcamy w stronę Strzeszynka. Ten odcinek znamy doskonale, dalsze również, choć całość aż do plaży każde z nas  przebiegło dość dawno. Ja pamiętam tą drogę zwłaszcza z mojej heroicznej próby, chyba poprzednim latem, przebiegnięcia pierwszy raz 10km…Wtedy była to walka o przetrwanie, teraz mając po obu stronach lekkie, zwinne, zgrabne dwie dziewczyny., poruszające się delikatnie i sprężyście, dopasowuje się (na ile potrafię), a ich obecność sprawia, że nie odczuwam trasy 😀 . Magda opowiada o Pobiedziskach, o połówce, o zmaganiach, organizacji i o dzielnie walczącej Anicie. Mówi też o sobie, a im bardziej słucham jej słów, w tym większy podziw wpadam i tym szerzej się uśmiecham. To niezwykłe, by przebyć trudną technicznie trasę, na którą składał się pofałdowany odcinek z piekielnie długim podbiegiem, którym trzeba było pobiec z centrum miasta na Kociałkową Górkę..aż dwukrotnie (!). Dla psychiki to dodatkowe obciążenie. Jednak Magda, z rozbrajającą szczerością, przyznaje, że po raz pierwszy, ukończywszy długi, w sumie, bieg…miała ochotę pobiec raz ostatnią pętlę (!) 🙂 … Szokuje mnie, choć już ostatnio podkreślałem, że ma wielkie możliwości. Aga wtóruje, akcentując, że biegając z Magdą zawody lubią je razem „przegadać” – tak czas umyka szybciej i efektywniej 🙂 . Ojjj, słuchając je obie aż nabieram ochoty, by wspólnie gdzieś wystartować…

Mijamy Biskupińską, potem ostatni odcinek z wyniosłą „daczą” jeszcze z czasów PRLu po prawej, a potem las wyprowadzający na ścieżkę do kąpieliska w Strzeszynku. Nim tam docieramy, próbuję wyprzedzić dziewczyny, by zrobić im zdjęcie…ale…są za szybkie 🙂 . Na plaży, która przylega do długiego i obszernego pomostu nie ma wielkich tłoków. Kilka osób się pluska, większość spaceruje wpatrując się w zmierzające do krawędzi horyzontu słońce. Trafiliśmy perfekcyjnie!!! To będzie piękny, letni zachód nad jeziorem 🙂 . Wyciągam telefon, by zachować tą chwilę „na potem”…

20130717_202746

Zerkając na nasze zostawione pod pomostem tobołki, pomału wchodzę do wody…Temperatura jest zaskakująco…bosssska 🙂 Co za przyjemność móc schłodzić rozgrzane biegiem i emocjami ciało 🙂 . Pływamy i nie mamy ochoty wychodzić zbyt szybko na brzeg 😉 . Nawet w wodzie nie przestajemy rozmawiać…Jest też sposobność, by popatrzeć prosto w słońce, żegnające się z nami….Magiczna chwila…

W chwili, gdy mamy już kończyć, decydujemy, że jest tak fajnie, że jeszcze trochę popływamy… 😀 . Nie możemy jednak rozkoszować się w nieskończoność, warto byłoby wracać jeszcze z odrobiną światła 😉 …. Z żalem wychodzimy i przygotowujemy się do powrotu. Agnieszka uśmiecha się i przestrzega, że po takim schłodzeniu będziemy na początku czuć się troszkę ociężale. Coś w tym jest, bo gdy jesteśmy znów na ścieżce, czuję mocne zakwaszenie w łydkach, jakby za moment miały się skurczyć 😉 …Prócz tego czuję się jednak wybornie!! Magda mówi, że troszkę jej chłodno – teraz w lesie, bez promieni słońca, czuć bardziej nadchodzącą noc…Nic to – rozgrzewamy się w biegu. Tempo wraca do ~6:00. Jestem pod wrażeniem chwil, które za nami, myśli o tym i świadomość chwili, która na swój sposób jest unikalna, ogrzewa mnie od wewnątrz. Jakiś chłopak „na niewielkim procencie” pyta nas, który to kilometr mamy za sobą 😉 😉 Sympatyczne to 🙂 ….Ścieżkę w lesie spowija już delikatny półmrok, ale nam to zupełnie nie przeszkadza…Jaśniej jest gdy wybiegamy na otwarty teren. Nie przestajemy rozmawiać i śmiać się, „połykamy” dystans, nie wiedzieć kiedy ;). Ktoś spaceruje z psem i „płoszy” Agnieszkę, która teraz wyraźnie prze do przodu 🙂 . Dziewczyny zachęcają mnie, bym pobiegł z nimi w któryś z zawodów, zapewniając, że będzie sympatycznie, bo one…spędzają bieg na rozmowie 😀 . Nie mam najmniejszych wątpliwości, że byłoby super!! 😀 😀 ….

Szybko przeprawiamy się przez obwodnicę – ostatnimi czasy zauważyłem, że popularność biegania powoduje pojawienie się coraz większego szacunku dla osób aktywnych, w miejsce wcześniejszego częstego wytykania palcem i lekceważenia. Widoczne to jest właśnie tu, , gdzie kierowcy chętniej zatrzymują się na ruchliwej trasie, by przepuścić biegaczy 😀 . Przed nami ostatni odcinek do Rusałki, a dalej podbieg, potem w dół i znów w górę do torów. na tym drugim, dłuższym podbiegu postanawiam przyspieszyć, Magda podejmuje wyzwanie (wieedziaaaaałem!!!) i nawet mnie wyprzedza…Zatrzymujemy się przy metalowych barierkach rogatki 🙂 . Stopuję Garmina, przechodzę na drugą stronę, uspokajając serducho….

Szkoda ogromna, że to już…..Co więcej, teraz powinniśmy się porozciągać, ale…nie da się…:( nie pozwalają komary…..Próbujemy, ale kłębią się wokół nas jak japońskie mysliwce „zero” i najpierw przeganiają Agnieszkę, a zaraz za nią Magdę. Obie uciekają do zaparkowanych tu aut, a ja macham na pożegnanie….Żal mi bardzo, że nie mamy komfortu spokojnego porozmawiania, zamiast tego rozstajemy się…prawie w biegu. Ale cóż – bywa….Wracając spacerem w górę uliczką, sprawdzam, że do „zamknięcia” 11tu kilometrów, braknie mi 120tu metrów. Ruszam więc truchtem do auta. Próbuję tu jeszcze chwilkę poćwiczyć, ale insekty nie znają litości.

No trudno – pozostaje tylko zamknąć się w aucie i odjechać…

To był pełen magii wieczór. Nawet nie wiem, czy nazywać go „biegowym”, bo dziś bieg, po raz pierwszy w mojej „karierze”, był tak bardzo z boku zasadniczej biegowej rutyny..

Garmin odnotował…

Wrażenia…

Właściwie dziś cały opis emocjonalny… 😀 A przynajmniej w takim nastroju był pisany…Magda i Agnieszka to doskonałe towarzyszki biegania, a przy tym urocze dziewczyny.. To sprawia, że taki wieczorny bieg, którego kulminacją jest wspólna kąpiel w asyście zachodzącego, lipcowego słońca, tak zapada w duszę….Zwłaszcza moją – pokręconą i łapczywie chwytającą się każdej chwili, a zwłaszcza tych, które wypełnia magia i trudna do zdefiniowania, ale jakże przyjemna wibracja bez słów…

To był pierwszy tak niezwykły trening w mojej „karierze” biegowej….. 😀 😀 Ever!

Musimy to powtórzyć! Koniecznie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *