Wtorek 12.11.2013r.

 

Spontan…

Wtorek. Nietypowo – to mój dzień z wieczorem na siłowni, a nie biegowy. Z reguły dla nóg wypoczynek po weekendzie pełnym ruchu i poniedziałkowej koszykówce. Tym razem tydzień zaczął się świętem, które wszystko pomieszało…Ja znalazłem się wczoraj za dnia w podróży, a wieczór pozostał regeneracyjny…Od rana mnie więc nosiło…Siłownia? OK. A może bieganie jednak?…Jutro będzie pauza przed czwartkiem…Może jakaś siła biegowa?? Tak dla „zdrowotności”??… 😉 😉 . No dobra – nie kombinujmy, siłownia 😀 .

Plany swoje, a życie swoje – czy nie na tym polega, wspomniany w niedzielę, smak życia, że ono samo pisze scenariusz, a my nabieramy wiatru i płyniemy tak, jak podpowiada, zamiast tak, jak to mieliśmy zaplanowane? 🙂

Praca? Do pauzy obiadowej około 16tej. Miałem wrócić do biura, ale wszystko zmienia zielona dioda w telefonie, która sygnalizuje info z fejsa 😉 …Tak, tak – mój telefon „siedzi” na stałe tam 😉 …Ludzie piszą, a ja potem w pół schodów, na poczcie, albo u klienta odpisuję. I muszę bardzo się kontrolować, bo widok mojej facjaty, uśmiechającej się do kilkucalowego ekraniku może budzić politowanie i szczere zatroskanie 😉 …

Właśnie dla relaksu znów siedziałem z laptopem zakopany w tematyce biegowej…Światełko na froncie smartfona pulsuje, ale ja odbieram na kompie. Magda 🙂 . Zastanawia się nad podbiegami 🙂 …. Nawet nie pytam kiedy, bo się spodziewam, że dziś 😀 (ona nie filozofuje, ona działa 😉 ), tylko dopytuję, gdzie, bo we wtorki zbiera się zawsze grupka osób, by się pomęczyć na Cytadeli….”Miejsce dowolne” …Zaczyna się spontaniczna burza, gwałtowne tornado w głowie….Rzecz w tym, że ja dziś potrzebowałem zachęty, impulsu, przeskoku iskry 😀 , by założyć buty biegowe, a tu właśnie…zaskwierczało 🙂 . No zaraz…zaraz…Siłownia zwykle jest później, by uniknąć tłoków studenckich, ale gdyby ją przyspieszyć, np. na 18:30, mógłbym po trzech kwadransach wskoczyć pod prysznic, zarzucić na siebie nowe, biegowe „wcielenie” i przenieść się na drugą część zajęć nad Rusałkę 😀 😀 ….Tak, to mi się podoba! 😀 . Teraz tylko trzeba to logistycznie rozgryźć….

Śmigam ulicami miasta. Yanosik pilnuje bezpieczeństwa trasy..i kasy 😀 . Sala. Szatnia. Kurcze, 19:00….Niedobrze, niedobrze…będzie wariant skrócony, a intensywny. Cięcia – ergometr, na rozgrzewkę, nie 3km, nie 2, ale półtora. Cóż, taka sytuacja …. 😉 Potem standardowe przyrządy, sztanga, hantle i to, co chwilowo wolne – tłok tu dziś niestety nieziemski…Kontrola czasu – jeszcze 15 minut..jeszcze 10…Aby zajechać na umówioną „około 20tą”, muszę najpóźniej odpalić auto o 19:45…Ruszam sprintem pod prysznic. Jak na złość woda pod nim, zamiast spłukiwać strugą, jak w cywilizowanym świecie, tu akurat roztacza sentymentalną mgiełkę, a ja czekam jak ten kwiat, którego zrasza się rozpyloną cieczą…I to właśnie wtedy, gdy się spieszę!….Przerywam modlitwę o wodę….Pędzę do samochodu, jeszcze tylko „eska”, że ruszyłem i włączam „sportowe przełożenia” 😀 .

Na międzyosiedlowych dojazdówkach trafiam maruderów, do Obornickiej docieram nie przestając wyrzucać z siebie to i owo…. Dopiero dwupasmowa Niestachowska uwalnia więcej pozytywnej energii i …koni pod maską ;). Nowe dwa pasy prawoskrętu puszczają na zielonym…Go, go! – pokrzykuję do auta przede mną, a potem go połykam, bo mnie nie słucha 😀 ….Jeszcze dwie krzyżówki, jeden wymuszony postój, betonowe płyty, na których nie wolno za szybko, bo zrobiłbym konkurencję startującym z Ławicy ATRom 😀 …Parking. Szybko do bagażnika. Stare New Balance’y „na pakę”, na nogi Mizunki, na głowę czołówka, na dłonie cienkie rękawiczki. Kurtka zostaje w aucie – termo i bluza, gdy nie wieje, wystarczą, choć wokół tylko 3,5stp…..

Tunel. Jakieś chaotyczne skipy przypominają bardziej ADHD, ale nie ma czasu na musztrę paradną…Schody w górę, uliczka i….Magda. Tym razem wita mnie w połowie drogi do rogatki (!) – no tak, do zapowiadanej 20tej dołożyło się niemal 10 minut 🙁 … To sprawia, że nie rozgrzewamy się przy torach – zrobimy to w ruchu. Właściwie to bardziej chodzi o mnie, bo moja partnerka…nie przyjechała tu, a przybiegła 🙂 . „Pięknie, to pewnie tu marzła, czekając” myślę… 🙁 . Kolejne niewesołe info, to to, że jej czas jest ograniczony i z każdą minutą ubywa nam treningu…Mimo, że zdaję sobie sprawę z wagi dobrej rozgrzewki przed siłą biegową, to nie ma innej opcji, jak trucht w dół podbiegiem – celem naszego spotkania – i dalej kawałek w prawo. W biegu robimy w pigułce wszystko: Magda opowiada o Kościanie, a ja inicjuję skipy A-B-C, „przekładankę” i co tylko na szybko przychodzi do głowy. Potem drzewko –  rozciąganie achillesów i łydek, no i możemy ruszać. Mało czasu, mało….

Przebieżki. Nie na max-a, na 80%. Ładnie stylowo, z pracą ramion. Światełko Madzi umiera – nie doszły jeszcze zamówione akumulatorki, a bateriom można już odśpiewać „Anielski orszak…” 😉 …Na szczęście moja „latarnia” świeci lepiej, niż kołobrzeska 🙂 – utrzymując tą samą prędkość i biegnąc obok siebie, spokojnie nam to wystarczy.

Pierwsza „setka” idzie gładko, z uśmiechem na twarzy, wracamy w rozmowie truchtem. Kolejną rundę Magda chce zaczynać od razu, bo cenne sekundy umykają – hamuję ją odrobinę. Serie powinny być robione jakościowo tak samo, do czego potrzebna jest chwila odpoczynku..Nie mamy jej za wiele, więc wyrównujemy choć oddechy…Drugi start…Znów równo, dynamicznie…Widzę, jak moja partnerka mocno pracuje rękoma – super! Podoba mi się 🙂 . Zwalniamy do marszu i zawracamy. Schodzimy w dół. Pod presją czasu zaczynam coś mówić, ale nie kończę już, bo zaczynamy trzecią serię, a potem podobnie czwartą…Wreszcie popis dają moje Mizunki – na podbiegu wręcz wgryzają się w podłoże, a potem odbijają dynamicznie, co daje poczucie wielkiego komfortu 🙂 . Magda delikatnie słabnie, wybiegam nieco przed nią. Przyznaje, że odczuwa zmęczenie przedwczorajszym półmaratonem…i dodaje zaraz: „a także wczorajszymi tempówkami”…O tym mi nie wspominała (!), że dzień po półmaratonie wybrała się na mocny akcent, a kolejnego dnia jest tu ze mną i biega sprintem pod górę… 😉 Jestem poruszony – po „połówce” powinna odpocząć, no ale to jest …cała Magda 😉 😉 …Umawiam się, że jeśli będzie dziś miała dość, albo poczuje się źle, ma mi od razu powiedzieć, a zakończymy to hasanie po górce….Kolejne „setki” nie tracą na jakości, mam nadzieję, że damy radę zrobić dziesięć powtórzeń, ale upewniam się co jakiś czas, czy Magda nie zrobi sobie obciążeniem krzywdy. Nic złego się nie dzieje, a my – świetnie się bawimy. Po ostatniej kolejce, na płaskim plateau przechodzimy do truchtu powrotnego w stronę rogatki….Szkoda straszna, że musimy już kończyć. Było szybko, konkretnie, nie aż tak ciężko, a do tego – ze świetną partnerką obok! 🙂 . Niedosyt w takiej sytuacji jest czymś absolutnie normalnym 😀 😀 …

Wracamy na drugą stronę Dąbrowskiego. Magda ma przed sobą powrót do domu. Oczywiście biegiem 😀 😀 . Patrzę za nią  i serce mam rozdarte: z jednej strony mamy za sobą to, co zamierzyliśmy, z drugiej zaś – widząc jak biegnie – zazdroszczę jej, sam czuję się „niewybiegany” 😀 …Na zegarku 2,7km…Jestem rozgrzany, nic mi nie doskwiera, myśl o powrocie nad Rusałkę, na mały „suplemencik”, staje się poważna…Kiedy Magda się oddalała, ostatnim moim zdaniem wypowiedzianym było właśnie „może wrócę, pobiegać…”, ale to miała być przekora i żart…Dlatego idę do auta…Pokusa jest jednak na tyle silna, że zawracam. „Spokojne kółeczko” powtarzam sobie „na luzaku, dla RELAKSU” 😀 …Jakiś argumentów użyć muszę wobec jednoznacznie krytycznej samooceny, że jestem…stuknięty 😉 …

No dobra. Reset zegarka przy torach, by oddzielić treningi i w drogę. Najpierw z górki, potem wprawo…Biegnę bez muzyki, bo nie mam ze sobą słuchawek, słyszę tylko rytm kroków. Ma być lekko i niby jest, ale jak tylko się zamyślę, mój tempomat chce wrzucić wyższe przełożenie…Bieganie samotne przy świetle czołówki, w dodatku bez melodyjnej motywacji, nie jest szczytem moich marzeń…Buntuje się głowa, nogi nie chcą już tak ładnie pracować, a ciało przypomina sobie o energii zostawionej na podbiegach….I to dość szybko, jeszcze przed zakrętem przy mostku….A to połowa trasy. Rozluźniam się. Omdlewają trochę ręce, które popracowały na siłowni, muszę je co jakiś czas strzepywać…Moje serducho nie panikuje, jest spokojne, ale koło gastronomii strajk ostrzegawczy oglaszają płuca. Daje im kilka sekund zadośćuczynienia, a potem zatrudniam je ponownie na długim podbiegu. W jednym miejscu o mało nie robię sobie „kuku” po tym, jak stawiam stopę na kawałku gałęzi….Oj, ciężko to jakoś idzie… Poirytowany mówię sobie: „Nie, właśnie, że nie! Nie zwolnię drastycznie, będę trzymał tempo” . 5:10-5:30 pozostaje. Na zbiegu, po prawej stronie mijam wpatrzone we mnie dwa świetliki – to przyczajony i wystraszony mały czarny kotek poluje jak puma 🙂 . Mostek od zachodu. Prosta i „nasz” podbieg, który kilka chwil temu tak radośnie z Magdą szturmowałem…Smutek – że jestem tu sam….Jeszcze kawałek pod górkę do torów, na drugą stronę, kilka ćwiczeń rozciągających i…ZROBIONE. Ponad 4-kilometrowy dodatek dopisany. Po podbiegach. Jest fajnie. Kiedy się zatrzymałem, byłem zmęczony, teraz już po wysiłku śladu nie ma, więc dalej truchtam do auta.

Szalony wieczór. Chcę takich więcej 🙂

Garmin śledził….

Podbiegi:

(jeśli się nie wyświetla – jest to wina serwisu Garmin Connect…)

Kółko wokół jeziora:

(jeśli się nie wyświetla – jest to wina serwisu Garmin Connect…)

Wrażenia…

Co napisać o wtorku w nowej, biegowej odsłonie?? – że wszystko można pogodzić, jeśli się chce 😀 …Miała być siłownia, był oprócz niej i trening siły biegowej, i krótki bieg wokół jeziora…Owszem, sympatyczniej biegłoby mi się całość nie-solowo, ale i tak nie mam prawa kręcić nosem – same podbiegi w towarzystwie Magdy były przemiłe, a jeszcze wczoraj nawet pojęcia nie miałem, że będziemy razem dziś trenować. Jej propozycja, jak iskra, bardzo mi się przydała, by się sprężyć i sprawdzić logistycznie. Fakt, spóźniłem się chwilę, odtrąbić zupełnie victorii nie mogę, jednak sukcesem i wisienką na torcie tego dnia było to nasze wieczorne „przebieżkowanie” 😀 . Po raz…chyba….pierwszy połączyłem trzy elementy: trening fizyczny, siłę biegową i swobodny bieg. Mega-mix 🙂

O aspekcie towarzyskim pisał nie będę, ale – jak łatwo się domyśleć – niespodziewana „schadzka biegowa” nad ulubioną Rusałką, na sympatycznym podbiegu, wspólny z Magdą wysiłek i możliwość posłuchania jej półmaratońskich (i nie tylko) opowieści była wartością tego wieczoru 😀 …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *