Czwartek 14.11.2013r.

 

„Cool-down” po naszemu…

Czekam. Na czwartki zawsze się czeka. Teraz podwójnie, bo miałem fajny wtorek 😀 . Wszystko delikatnie podporządkowane jest wieczorowi. Nawet bardzo wczesna pora wyjazdu pod Skwierzynę sprzyja…Dopiero tam, daleko od Poznania, udaje mi się zamieścić na fanpage’u jakieś info….tak rzutem na taśmę…tuż przed spotkaniem z klientem….Prawie sto kilometrów od Poznania, praca, a w głowie bieganie……Póki co w odpowiedzi jednak cisza, jedynie Adrian odpisuje, że ma kłopot zdrowotny i pauzuje…Jako kolejna z żalem odpuszcza Magda B., bo jest w Polsce i nie dojedzie – będzie kibicować z daleka. Potwierdza się natomiast niezawodny filar naszego zespołu, Maciek 🙂 …Cisza ze strony Magdy jest niepokojąca….

Dopiero po moim powrocie do Poznania i użyciu bardziej „perswazyjnego” 😀 😀 kanału sms’owego dostaję od Madzi krótkie potwierdzenie…Zapowiada się, że o 19tej wystartuje Dream Team 🙂 , Super Trio 🙂 …no chyba, że ktoś nas zaskoczy 😉 …

Wieczór. „Zet-ka” puszcza świetne przeboje. Jadę autem i aż mnie nosi 😀 . Myśl o spotkaniu, ale też i dobór nuty, która płynie z głośników – rozpiera mnie 🙂 …Uwielbiam te wieczory – są cenne sportowo, ale przede wszystkim są odskocznią od wszystkiego, co zatrzaskuję w aucie – od pogmatwania, zmartwień, całego tego życia, które niesie stres, rozterki, smutek, negatywne emocje – na tą godzinę biegu wszystko zostawiam za sobą, w tyle….Gnam na spotkanie, bo chcę na chwilę zatracić się…zresetować..serducho, myśli, duszę, ciało ulokować gdzie indziej….

18:50. Komfort. Nareszcie jestem wcześniej na parkingu. Święto! 😉 . Mam czas na to, by nie uciekać z rzeczywistości do świata emocji przez gwałtowne trzaśnięcie drzwiami, ale spokojnie i z godnością 😀 …Łyk picia, zmiana butów…jestem gotów. Lecę…dosłownie 😀 …Staram się tym razem po trawie do tunelu, bo muszę oszczędzać Mizunki, zbyt fajne są na asfalt 😉 😉 . Z góry uliczki nie widzę nikogo przy rogatce…W biegu rozgrzewam się…Gdy jestem na dole po prawej jak spod ziemi wyrasta Magda 😀 … Cieszę się jej widokiem, ona przynosi zawsze taki schowany głęboko entuzjazm, który uwalnia się w iskierkach oczu, kącikach ust, geście, słowie…a najbardziej w ruchu 😀 …Jesteśmy chwilę we dwoje, nie ma Maćka – czekamy, niepodobna, by nie dotarł po tym jak potwierdzał 😉 …. Zerkamy w uliczkę, w której właśnie pojawia się małe światełko – JEST!. Pędziwiatr nadciąga jak tornado 😀 😀 …Rozmawiamy jeszcze, dając szansę tym, którzy się nie zapowiadali, a przybyć by chcieli…

Do 19:10 nikt nie dołącza….Cóż…Zegarki w ruch, czas na nas…. : D 😀 . Kierunek standardowy – „biegostradą” do Strzeszynka… Dziś okoliczności pogodowe są szczególne. Nie jest przejmująco zimno, choć w powietrzu wilgoć, a na termometrze tylko 3-4stp. powyżej zera… 😉 …To, co jest unikalne, nastrojowe i magiczne…to….

MGŁA… 😀 😀

20131114_190625

Gdy odpalamy czołówki, nasze światła dziś są jak szperacze przeciwlotnicze – biały, jasny snop, który z nich wychodzi, jest podkreślony kiepską przejrzystością powietrza i formuje „świetlny tunel”, wskazując kierunek przemieszczania się.. 😉 . Nasze oddechy, pełne pary, scalają się z tym, co wokół…Ale ta mgła tu, w lesie, nie otula nas nieprzejrzystą pierzyną, jest tylko rozpylona w naszym otoczeniu – ta prawdziwa czai się raczej, skryta gdzieś w ciemności wieczoru, mroku lasu, głębi zagajników wyrosłych na podmokłym terenie… jak w dobrym trillerze 😉 …

Tempo rześkie – mój czujnik na nogę wciąż wprowadza zamieszanie wolniejszymi wskazaniami, ale wyczytuję z poziomu zmęczenia w ruchu, że zaczęliśmy z werwą…Magda z Maćkiem iskrzą – bije od nich MOC i wielki apetyt na bieganie 😀 …  Nie przebiegliśmy jeszcze wiele, a już kształtuje się plan: „…To co?? wokół Strzeszynka?” Krzywię się mocno na tą wersję, bo jakoś nie czuję dziś turbodoładowania, prawdopodobnie moje paliwo wycieka z dość szybkim parciem dziś naprzód…Nie odzywam się jeszcze w tej kwestii, zresztą..rozmowa jakoś nam się rwie w tym tempie 😀 . Mimo kłopotu ze składaniem zdań, ust jednak nie zamykamy 😉 … Koło stadniny ogłaszam małą pauzę – nic nas przecie nie goni, a biegniemy, jakby się puściło za nami stado zombie, wylazłe z tej mgły ;)…Chwila ciszy…patrzymy jak w świetle latarek parują nasze ciała i tańczą obłoki oddechów….Dobrze, w drogę. Ostatni kawałek do piasku na plaży pokonujemy znów szybko…W międzyczasie, na rozdrożu proponuję, by moi przyjaciele pobiegli wokół jeziora, a ja zaczekam na pomoście, jednak Maciek solidarnie mówi: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” 🙂  – biegniemy dalej razem. Gdy osiągamy trawę, skręcamy…Chcę poderwać ekipę, a sobie dać kopa za tą niemoc i przyspieszam…Mijam Maćka, ten się zrywa za mną…ale…nagle wbiegamy na asfalt . „O kurcze, nie tędy!” krzyczę, bo w świetle czołówek odbiliśmy za bardzo na prawo od crossowej drogi do pomostu…Korekta i już na właściwym kursie. Zwalniam, stopuję siebie i zegarek…Wchodzę na pomost, dziś ciężej oddychając… Próbuję uspokoić płuca marszem na „dziób”, na sam koniec kładki…Stabilizuję ciało i ducha…Wracam do przyjaciół. Gasimy latarki.

Otula nas cisza…mrok zmącony jedynie blaskiem nieodległego ośrodka…Mgła roztacza panowanie nad wodą…Nasz wzrok sięga jej zasłony….Niezwykły to widok, bardzo tajemniczy, ale jednocześnie urokliwy…Maciek sięga po doping – czekoladę 🙂 . Przyjemna słodycz w ustach…Pędziwiatr nakręca klimat – zaczyna snuć opowieści o okolicznościach „zbrodni doskonałej” 😀 . Rzeczywiście coś w tym jest, że gdy świat spowije mleczna zasłona, nadaje przestrzeni taki teatralno-tejemniczo-mroczny wymiar, jakby areny wydarzeń z powieści Agaty Christie, czy literatury Stephena Kinga 😀 … Śmiejemy się z Magdą, ale jakaś magia w tym niezwykłym spektaklu natury jest 😉 .

Udziela mi się. Gdy ruszamy i wbiegamy znów w las, przypominają mi się sceny z dzieciństwa, gdy w napięciu i przerażeniu, ukradkiem podglądałem „Psa Baskerviile’ów”, czy „Portret Zawoalowanej Damy”…Opowiadam o tym…Powraca też wspomnienie innego thrillera tamtego czasu, „Zemsty po latach” 😀 … Okoliczności są wręcz wyborne, sceneria wymarzona 😉 . Magda łapie klimat 🙂 i przyspiesza 🙂 . Jeszcze przed krzyżówką ze stadniną, w miejscu, gdy wybiega się z lasu, stoi stara, otoczona murem willa…Samotna…Naprzeciw niej są mokradła…Z reguły, gdy ją mijamy w odwrotnym kierunku, zapala się przy niej z automatu światło, tym razem przebiegamy obok jak zjawy. Rzut oka w lewo – dom spowity mrokiem i mgłą wpisuje się w stworzony opowieściami nastrój  😉 😉 … .Widok jakby za chwilę, gdzieś z moczarów po prawej miało wypełznąć Zło.. 😉

Tym razem nie przystajemy przy „koniach”, biegniemy dalej…Tempo znów jest za szybkie, rozmowy przerywają głębsze wdechy – być może przyczynił się stworzony przez nas i aurę nastrój 😉 😉 … Moje zmęczenie narasta…Myślę sobie: „coś jest dziś ze mną nie ‚halo’ „. Nie mogę polegać na zegarku, który podaje tempa z „6ką” lub prawie „6ką” z przodu, podczas, gdy czuję, że biegniemy szybciej…To, że coraz częściej zapada cisza i każdy skupia się na dostarczaniu tlenu, powoduje, że głowa zaczyna szaleć…Do tego stopnia, że gdy na horyzoncie jest Lutycka, cieszę się na kilka sekund pauzy związanej z ruchem aut. Długa ona nie była, kierowcy widząc z daleka nasze światełka przezornie zwolnili i przepuszczają….Zostaje finał, czyli odcinek do Rusałki i dalej, z dwoma podbiegami do rogatki…To troszkę niesie, stająć w poprzek próbom zwalniania…Nad Rusałką mgła, która wcześniej nas otulała, teraz jakby się rozpierzchła… Jeszcze tylko mocniejsza praca na podbiegu, potem płasko, w dół i ostatni odcinek pod górę… Paliwa poważnie mi już brak…Maciek zwyczajowo w tym miejscu wyrywa do przodu, ja mam ciężkie nogi i nie zmieniam tempa…Wdrapuję się z wielką ulgą do torów, stopuję zegarek i przechodzę na druga stronę…10,8km zamknięte. Kamień z serca, dawno nie biegło mi się tak opornie…

Przy metalowych barierkach po „miejskiej” stronie torów stoi dwóch facetów, popijających piwo – taki „kolejowy” barek „pod chmurką”. Coś tam komentują niezaczepnie, przyglądając się nam z zaciekawieniem. Próbuję robić kilka ćwiczeń, ale najpierw chodzę w kółko, łapiąc powietrze…Oj, ciężko…ciężko dziś to szło, kosztowało zaskakująco dużo siły….Moi towarzysze są uśmiechnięci i bardziej zrelaksowani 😉 , choć Magda podkreśla, że jednak było mocniej – nawet jej nie chciało się finiszować sprintem na koniec. Maciek podpuszcza, mówiąc „no mogliśmy zrobić jeszcze ten Strzeszynek wokół” 😀 … W moich oczach jest jednak raczej podziękowanie, że się tak się nie stało…Chyba oboje widzą to, bo dodają „nie, nie starczy…” .

I wtedy coś się we mnie łamie, wznieca jakby wewnętrzny bunt pt. „zaraz zaraz – jeszcze nie umarłem! – jak trzeba, to dam radę bez problemu”…Zdążyłem już odetchnąć, kontratakuję 😀 : „spokojnie, możemy jeszcze zrobić Rusałkę” . I Magda, i Maciek najpierw podchwytują, ale potem troskliwie się wycofują. Wcale mi to nie pomaga, bo gdzieś w głębi jestem zirytowany sam sobą, a wtedy włączają się mechanizmy autodestrukcyjne, podgrzewane ambicją 😀 😀 … Ofensywa trwa – rzucam od niechcenia: „no co, NIE DACIE RADY??” 😀 …Odpowiadają mi dwa szczere i szerokie uśmiechy….

Tak oto, kilka chwil po tym, jak z ulgą zakończyłem trening w nastroju totalnej niemocy…znów mijam wesołych „piwnych” kibiców, żelazny szlak, odpalam czołówkę i zanurzam się w ciemność…Teraz mamy niby panować nad tempem…Madzia nawet kwituje dogrywkę tak: „to będzie takie COOL-DOWN” . Mój zaskoczony rozwojem wypadków organizm, a tym bardziej Głos w głowie, nie potrafią się połapać w sytuacji – póki co więc biegnie mi się nie najgorzej. Niesie mnie chyba siła bezwładności pierwszego zbiegu 🙂 …Oczywiście z każdym krokiem wracamy do starego tempa, choć mieliśmy się „schładzać” 🙂 … Wesoła rozmowa, która powróciła, zaczyna się znów szarpać, przy mostku więc hamuję grupkę na króciutkie przemyślenia 😉 😉 ….Kolejna próba zapanowania nad sytuacją nie pomaga wiele – do gastronomii znów ochoczo przebieramy nogami. Skoro jest tak szybko, myślę o tym, by już znaleźć się z powrotem przy rogatce – wybieram więc wariant trasy brzegiem jeziora…Próbuję się rozluźniać, jednak niewiele mi to pomaga – jest we mnie dzisiaj jakaś trudna do zdefiniowania bezsilność, jakby każdej komórce ciała brakowało tlenu, a nogom przybywało wagi…Mam wrażenie, że nie biegnę, a ciągnę się „na rezerwie”…Jedyne, co pozwala mi dotrzymać kroku, to bliskość Magdy, dziarsko radzącej sobie z tym tempem i niewzruszona, wiodąca postać Pędziwiatra, którego permanentny brak zmęczenia jest dla mojego umysłu jak łódź ratunkowa na morzu tego własnego kiepskiego spektaklu 😀 . Chwytam się tej „łupiny nadziei” na ostatnim kilometrze i nie puszczam 😉 ….Gdzieś w pobliżu podbiegu do rogatki nieśmiało przebija się jednak satysfakcja, jakby zadziorna względem własnego ciała: „i co?? nie dało się?? DAŁO!” Dorzuciliśmy do przebiegu niemal 4 kilometry, co z ogólnym wynikiem 14,68km jest naszym….czwartkowym rekordem 😀 😀 …

Wracamy w stronę Dąbrowskiego baaaardzo zadowoleni. Umysł ma to do siebie, że nad wyraz szybko zapomina to, co się działo chwilę temu, wszystkie te myśli pełne goryczy i zwątpienia. Zostawiam za to za sobą wspomnienie niezwykłego biegowego wieczoru, otulonego mgłą jeziora i opowieściami o horrorach. Czuję ogromny przypływ endorfin 😀 ..Gdy docieramy tunelem na drugą stronę i żegnam się z Magdą, mam ochotą ją wycałować z radości! 🙂 – na szczęście dla niej (by nie dostała zawału 😉 ) tylko ściskam ją mocno na pożegnanie i razem z Maćkiem odprowadzam wzrokiem…Komplementujemy ją za to, że zawsze na samiuśki koniec, gdy my definitywnie kończymy trening, ona dorzuca sobie suplement w postaci truchtu do domu… 🙂 ….Przy aucie, gdy emocje wieczoru wciąż są żywe, pochłaniam kilka łyków „izotonika własnej produkcji”, a potem siadam na krawędzi otwartego bagażnika razem z Maćkiem i zatapiamy się w rozmowie o bieganiu, życiu i… 😀 sprawach wielu… 😀

Garmin asystował…

Wrażenia…

Najlepszy komentarz do dzisiejszego dnia napisała Magda, esencjonalny, ale nie mogę go nigdzie odszukać…To, co w nim rzuciło mnie na kolana to „cool-down” w tempie 4:58… 😀 😀 . To mówi wszystko o tym treningu, tłumaczy zasapanie i moją niemoc 🙂 . Efekt „schładzania” przy takim biegu bardziej wiąże się z działaniem zimnego powietrza, które szybciej niż zwykle opływa nasze ciała 😀 😀 .

Dla mnie ważna była ta „dokrętka” . Pod prąd. Na przekór. Taki kop w tyłek. Dowód, że można, że to w głowie toczy się walka i można ją wygrywać, a Głosowi pokazać bezczelnie środkowy palec 😉 . Wystarczy się przemóc i……

…mieć takie towarzystwo, jakie ja mam 😀 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *