…Chronologicznie, to powinno być o niedzielnym crossie w Daszewicach, ale…dużo by pisać 🙂 :P….
Icerunning….
„Nie…Nie i koniec. Nie wyłażę na ten ziąb!”…W głowie protest. Ciało chłonie resztki ciepła, uzbieranego na trasie do Strzeszynka, a w głowie mętlik…Wokół ciemna i obca pustka, w kabinie przytulne światełko, na zewnątrz mróz, tu, w „blaszanej puszce” wciąż tak przyjemnie….Ciało od wewnątrz ogrzewa wesołe wspomnienie sprzed tygodnia, które wraca…I głos: „Zzzziiiimnoo” 🙂 . Próba – uchylam drzwi…i od razu zamykam….”Nie, to jest chore…Samotnie, w ciemność, na lód i w mróz…” głowa oponuje…Ale budzi się serce – tydzień temu, frunąłem, było cudnie, teraz walczę…ale to właśnie w takich chwilach trzeba, bo teraz właśnie pokonuje się słabość…A jest co. Tu, w małej przestrzeni, niedawno wesołej, dopada mnie samotność…Rozsądek krzyczy – wracaj, dusza mówi – nie rezygnuj….Reakcja może być tylko jedna….
Ziemia pod nogami jakby się zmetalizowała – kolce ślizgają się ze zgrzytem, nie mając w co się wbić…Delikatna biel to tylko „zmyłka”, głowa wie, że trzeba uważać…Mimo to przyspieszam, automatycznie…Wtedy znów głos z bliskiej przeszłości upomina:…”nie musimy się spieszyć” :)…Zwalniam…Czuję jak ciało przyjemnie się rozgrzewa. Twarz mam zakrytą mikrofibrową częścią buffa z polarem, między czapką a nią jest tylko szczelina na oczy…Światełko dziś ładnie odbija się od bieli podłoża…Ogródki działkowe, zakręt – wielkie lodowisko…tylko łyżew brak 😉 ..Ścieżka w dół oddala od ulicy, zanurza się w las…”Tak…pobiegnę trasą sprzed tygodnia….Będzie mi milej samemu….” . Muzyka w uszach rozpuszcza duszę…Uciekam we wspomnienia, urywam się rzeczywistości mrocznego, mroźnego wieczoru i „wracam” do Daszewic…Kolce przy butach dźwięcznie wystukują rytm…Łąka, nierówności…Uśmiech, wspomnienia…”Biegostrada” w stronę Rusałki…Dwoje „nocnych kijkarzy” z czołówkami jak zjawy przemyka i unika spotkania…Dalej pustka…tylko księżyc postanawia mi towarzyszyć, rozpychając chmury nad głową :)…Stadnina, potem kawałek białej wstęgi drogi…Zakręt – tu odbijaliśmy w prawo, ja postanawiam pobiec prosto, mam do zrobienia 12km zgodnie z zaleceniami trenera, muszę dołożyć trochę dystansu 😉 . Postanawiam obiec Wielką Łąkę. Tu kawałek pod górę – zwalniam…”Spokojnie…nigdzie się nie spieszymy, prawda?” – powtarzam znajome słowa…Biegnę krawędzią lasu, po lewej pusta przestrzeń…To tu kiedyś, latem, odstawiłem rower, by trackiem GPSa wykreślić…”wiadomość specjalną”…;) …W lewo, potem w prawo, w las, po korzeniach w górę…Kolejna łąka…i zbieg…Wyciągam ostrożnie nogi, by nie złapać poślizgu…Przecinam pod kątem prostym Biegostradę i teraz podążam znów śladami sprzed tygodnia…Muzyka niesie…Słyszę w duszy…”tu chyba nie biegłam?”…”Biegliśmy tędy kiedyś, biegliśmy…” – odpowiadam…Wspomnienia tańczą w takt tego, co w uszach….Zostawiam ma chwilę las, jestem na asfalcie…Rogatka. Tydzień temu akurat zamknął się przejazd, pobiegliśmy prosto, wzdłuż torów, tym razem – droga wolna, przecinam je, znów kawałek „drapię” twardą nawierzchnię, a potem…Potem już „Mordor” – mroczna połać lasu po drugiej stronie linii kolejowej. Czuję się dobrze, tempo typowego OWB, myślę o rytmach…Trener zalecił przyspieszenia, 5-6×30″…tylko jak to zrobić na czystym lodzie, gdy buty buksują jak letnie opony zimą?…No ale „jak trza to trza”…zmieniam rytm, żwawiej przebieram nogami…O dziwo tempo rośnie…Patrzę na zegarek: „TO JUŻ??..Minęło 30 sekund??”…Uśmiecham się – „buła z masłem”, nawet nie było uślizgu…Odpoczywam w truchcie….Powtarzam…Staram się na płaskim odcinku, ale w świetle czołówki trudno określić, co czeka za 50 metrów, więc „załapuję się” również na podbieg…Czwarte powtórzenie…Rogatka powrotna – przeskakuję na stronę Strzeszynka…i znów zanurzam się we wspomneiniach…Wąska ścieżynka lasem sprowadza na trakt wokół jeziora…Przyspieszam po raz piąty…potem już tylko w dół i jestem nad brzegiem…Uspokajam serce…Myślę….”eeee tam, da się robić rytmy na lodzie :)” . Biegnę „naszą” trasą…Ostatnie przyspieszenie…Zakręt…Zostało niewiele…Dopiero teraz sprawdzam, ile „nakręciłem”…10,5km..Idealnie!…I to na żywioł!… 🙂 …Już widać światła „cywilizacji”, zaglądające zza odległych drzew….Zawsze w tym miejscu kładę dłoń na piersi i coś tam sobie ważnego szepcę…Tym razem mówię głośno… Jasność. Wkraczam w strefę światła, gestem gaszę na chwilę latarkę…Powielam z rozmysłem błąd zeszłotygodniowy – dobiegam do naszej knajpki i otaczam ją po najbliższym obwodzie…”Na pomost, jak ostatnio”…jak zawsze…Deski pod nogami trzeszczą złowrogo…dobiegam do końca, do barierki…Zsuwam „masę”, dwoma głębokimi oddechami, zaciągam zimę do płuc…gaszę światło i muzykę. Cisza…
Otoczenie zastyga w bezruchu…Oczom ukazuje się zimowy świat, niewidzialny, póki musiały one dostrajać się do blasku czołówki…Teraz widzę pokrytą śniegiem krę i lód na jeziorze, widzę smugi chmur na niebie..zawieszam wzrok na księżycu…Dziękuję, że znów tu dotarłem, znów jestem w miejscu, które jest mi bliskie, znów przybiegłem tu i mam niemal cały trening za sobą…Dziękuję za to, że mogłem być tu w ubiegły wtorek i za to, jak było…I za zdjęcia….”Zdjęcia! No właśnie!” – trzeba byłoby coś uwiecznić…Sięgam po telefon, przy okazji patrzę na wyświetlacz…Milczy :(…Kilka ujęć, na szybko…
potem idę na plażę, na lód…Przychodzi mi do głowy, by „wydeptać” coś…spontanicznie…taką wiadomość…którą zostawię tu i w telefonie…Uśmiech do myśli…:) Gotowe…Czuję chłód…Skrupulatnie wracam na pomost, do barierki, by tam zacząć ostatnie pół kilometra…Pnę się lekko w górę zaśnieżoną łąką, docieram do ulicy i tu dokładam jeszcze kilkadziesiąt metrów, by zamknąć równo 12km 🙂 ….Parking. Koniec…
Dziś, gdy grzeje mnie jedynie ciepło ciała, rozniecone biegiem, nie chce mi się zrzucać ciuchów na mrozie…Wskakuję do auta i tu się przebieram…Potem nalewam sobie kubek gorącego soku…
…biorę do ust…Ból – to ząb dokazuje przed jutrzejszą wizytą… …Niespodziewanie gasi radość…Czas wracać…Pomału opuszczam otchłań, w której zostawiam znów kilka kilometrów swoich śladów…Wracam pomału…jak ostatnio…. 🙂
Nieme „dobranoc” posyłane wzrokiem, jak zawsze…w zwolnionym tempie…
Sodowe światła przesuwają się po szybie, komponują z muzyką….Pora do domu…spłukać pod gorącym prysznicem chłód i myśli……