Czwartek 07.11.2013r.

 

„Ciutek” powrócił 🙂 ….

Po przedpołudniowym, niedzielnym „trailowaniu” w deszczu miałem przekonanie, że emocje dnia już minęły i czeka mnie tylko spokojny powrót do domu na zamknięcie weekendu…Życie przyszykowało jednak złowieszczą niespodziankę…Wracałem znaną mi od lat trasą, i gdy na jedynym dłuższym odcinku Drogi Krajowej, zbliżając się do Mirosławca, kończyłem wyprzedzanie, wychodzące własnie z łuku auto niespodziewanie wpadło w poślizg…W ułamku sekundy zobaczyłem tylko jak jego światła błysnęły w moje prawo, a potem auto skierowało się w przeciwną, nurkując „nosem” w pobocze…Niewiele przede mną obejrzałem sobie jego lewy bok, w potem ono z impetem wypadło z drogi, znikając w mroku wieczoru…W lusterku widziałem tylko jak gwałtownie koziołkuje prosto do lasu…Gdyby kierowca nie uciekł w swoją prawą stronę lub gdyby auto koziołkowało na drodze….mój blog mógłby zakończyć się wpisem z ostatniej niedzieli….

Wezwałem karetkę, straż i policję, zawróciłem, by pomóc…Kierowca, młody chłopak, cudem wyszedł z tego neimal bez szwanku…Gdyby wiózł kogoś z tyłu lub gdyby nie zapiął pasów, skończyłoby się tragedią….Po godzinnej pauzie, wracałem do domu bardzo grzecznie i ostrożnie…myśląc sobie:..”a jednak w czwartek..pobiegamy 😀 „

Czekanie się dłużyło…W międzyczasie odebrałem ze szpitala brata, któremu lekarze łamali nogę w zdrowym miejscu tylko po to, by ją wydłużyć, poprawiając robotę spartoloną przez lekarzy z Jeleniej Góry…Nagromadziło się też od poniedziałku kilka innych spraw, które stopniowo podnosiły ciśnienie – bieganie miało być „wentylem”, zaworem bezpieczeństwa, by nie zwariować….Poza tym – stęskniłem się po samotnym biegowo weekendzie za tymi iskierkami w oczach Magdy i szerokim uśmiechem Maćka…za endorfinami i radością ze wspólnych chwil….

Klasyczny listopad nie odpuszcza – pogoda jest „barowa”, ale małe światełko w tunelu się zaświeciło, gdy spojrzałem rano w meteogramy na ICMie – jeśli wystartujemy około 19tej, powinniśmy się zmieścić w małe, bezdeszczowe okienko 😀 . Wczoraj już wysłałem zapytanie na fejsie do przyjaciół, czy taka godzina byłaby odpowiednia i czy zostajemy nad Rusałką, czy może debiutujemy w tym składzie na Marcelinie. Sygnały są jasne – zostajemy przy Rusałce, pewnie przy szlaku do Strzeszynka i startujemy tak, jak zaproponowałem 😀 . Do „żelaznego składu”, czyli Magdy, Maćka i ostatnio Adriana, może dołączy dziś Klara, czyli nasza koleżanka „nie przepadająca za dzikami” i kolejna Magda (spory urodzaj na to imię 😉 ), z którą spotkałem się na BBLu niedawno..

Mam zapas czasu, ale jak to zwykle bywa, im bliżej wyjścia, tym ubywa go w postępie geometrycznym 😉 …Już w drodze odbieram info od naszej nowej koleżanki, że nie dołączy dziś 🙁 …Troszkę karkołomnie, w czasie jazdy, zdawkowo odpisuję ;)…Na Lotników moje miejsce parkingowe czeka :D…Sprężam się, bo została minuta do siódmej…Zabieram z plecaka swoją czołówkę i Magdy – miałem ją w weekend na teście, wczoraj zrobiłem kilka zdjęć porównawczych i wrzuciłem na bieganie.pl. Bardzo mi się spodobało jej Myo RXP 2 – świetnie spisuje się tam dyfuzor, rozpraszający światło – gdy tylko baterie są mocne, daje spory komfort biegu. Warta polecania.

Gdy wbiegam w uliczkę, Garmin notuje zapewne skok tętna – nie z wysiłku, ale na widok dalekich sylwetek mojej biegowej kompanii 😀 😀 . Strasznie się cieszę, że znów się widzimy!…Gdy tylko się zbliżam witają mnie uśmiechy – brakowało mi ich bardzo…. 😀 . Uzgadniamy szybko, że czekamy 10 minut na Klarę, jeśli nie dotrze – zmykamy.

19:10 – nadal jesteśmy we czworo. Odpalamy zegarki i telefony. Kierunek – Strzeszynek. Niebiosa pozostają łaskawe, zza białych chmurek przebija się nocne już niebo…Od początku staramy się miarkować z tempem – ostatnio Pędziwiatr nas musiał wyhamowywać 😀 . Trzymamy na wskazaniach około 6:00. Dziś wszyscy mamy ze sobą latarki, więc światła jest pod dostatkiem. Oczywiście wracamy rozmową do sobotniego Grand Prix – Magda referuje nam swoje stany ducha z biegu, jest wesoło…jest po prostu super 🙂 . Opowiadam troszkę o moich zmaganiach weekendowych…Bezceremonialnie zajmujemy cała szerokość ścieżki we troje, Adrian jest tuż za nami. Lutycką zostawiamy za plecami bardzo szybko…Odcinek do stadniny jest już nieco szybszy, 5:15-5:40. Nie biegnie mi się dziś kondycyjnie jakoś rewelacyjnie, wolno się rozkręcam – nawet cieszę się, że niedługo dotrzemy do pomostu i będzie chwilka pauzy na małą regenerację…W sumie jednak nie mam czasu zagłębiać się w niuanse samopoczucia, bo rozmowa nie ustaje, a my bawimy się coraz lepiej 🙂 . Ucho nadstawiam na Adriana – ostatnio nasze spotkania przynoszą jemu – który biega od niedawna – same rekordy 😉 , specjalnie z uwagi na niego nie chciałbym dziś przesadzać z prędkością. Trzyma się za nami dzielnie, więc wszystko jest ok…

Gdy zbliżamy się z każdym krokiem do terenów nadjeziornych, płynnie z rozmowy wychodzi od Magdy propozycja, by może dziś nie biec tylko do pomostu i wracać, ale żeby….zrobić słynny już jej „ciutek więcej” 😀 😀 –  obiec również Jezioro Strzeszyńskie. Mimo mocnych czołowych świateł, mam wrażenie, że przez chwilę zaświeciły się oczy Maćkowi 🙂 – on tam jeszcze nie biegał, a jemu dwa razy nie trzeba proponować 😀 😀 . W pierwszej chwili myślę: ” nie, to nie jest dobry pomysł z uwagi na Adriana – jakby nie było to około 4ech kilometrów więcej”…Sam zresztą nie czuję jakoś parcia na windowanie dystansu – już się tak jakoś nastawiłem, że za chwilę przystaniemy na brzegiem jeziora i tak, jak tydzień temu, oddamy się ciszy tego miejsca…

Propozycja padła zaledwie kilkaset metrów przed zakrętem na obieg jeziora, więc czasu na dyskusję nie jest wiele….Dosłownie, gdy wbiegamy na rozwidlenie, spontanicznie proponuję, by jednak potruchtać na pomost i tam po chwili pauzy ustalić, co dalej – najwyżej rundę wokół zrobimy w przeciwnym kierunku…Magda już zdążyła odbić na kilka kroków w lewo, ale wraca na szlak 😀 …Jest niesamowicie naładowana emocjami – jej entuzjazm jest taki, że gdy biegnie, ja mam wrażenie, że ma skrzydła! :D…Ona też bardzo wyczekiwała na to nasze dzisiejsze spotkanie i teraz MOC ją niesie 🙂 …Sto metrów podbiegu i zakręt na trawę – przed nami ostatni kawałek do brzegu. Maciek podrywa się do mocniejszego akcentu, Magda mu nie odpuszcza, nawet Adriana „wessało” ich podciśnienie – ja nie szaleję, spokojnie trzymam stały rytm.

Metalowa barierka daje podparcie przy rozciąganiu. Gaszę światło…Cisza. Znów ta niezwykła chwila jakby zatrzymania w czasie…Tym razem niestety bez spektaklu z roziskrzonym niebem…Oddechy cichną, jakbyśmy znaleźli się tu nie po 5ciu i pół kilometrze biegu, ale po krótkim spacerze w czasoprzestrzeni 😀 . Magda z radością wskazuje: ” O, jest gwiazda!!”…jak na zawołanie, niebo dla nas rozchyla nieco zasłonę i mruga przyjaźnie…Znów jest magia….

Rozpływam się w klimacie tego miejsca i obecności moich przyjaciół…Zatracam się przez moment bez reszty, oparty o balustradę….Łapię chwilę i nie pozwalam jej przeminąć…Chowam w duszy….

Czas postanowić, co dalej. Adrian rozwiewa obawy – czuje się mocny i na siłach, by biec wokół. Tych kilka chwil tu, na pomoście, z grającą gdzieś w duszy muzyką uświadamia mi przyjemną stronę tego „ciutka więcej” – jeśli ruszymy na obieg jeziora, spędzimy ze sobą więcej czasu 😀 …Dlaczego dopiero teraz mnie oświeciło? – nie wiem 😉 …Może dlatego, że złapałem drugi oddech…Ruszamy wolniej i tak zamierzamy trzymać. Mijamy tutejszą gastronomię i znikamy w lesie….Droga jest znana mi i Magdzie, prowadzimy…Nie przestajemy rozmawiać – to nam pozwala zapomnieć o kontuzjach, bólach tego, czy tamtego, zmęczeniu, ciemności nocy wokół i „odhaczaniu” kilometrów….Jeszcze przed zakrętem w najdalszym punkcie i tuż za nim mijamy kilku „kijkarzy”, również z czołówkami. Przemykają jak zjawy nocą 🙂 . Kawałek dalej ścieżka zaczyna nieco falować góra-dół, co słychać w oddechach…Adrian cały czas trzyma się nas i nie odpuszcza. Kółko wokół jeziora mija…niezauważenie 🙂 . Wracamy na „biegostradę”. Mam wrażenie, że tym razem odcinek do stadniny jakby się wydłużył 😉 …Może to ilość kilometrów „w nogach” sprzyja takiemu odczuciu – mało to istotne, bo my bawimy się przednio 😀 …Tempo nieznacznie rośnie, a potem opada – staramy się racjonalnie rozkładać siły 🙂 .

Po drugiej stronie Lutyckiej, tej „Rusałkowej”, czujemy się na powrót, jak u siebie 😀 😀 …Wracają rozmowy, które jakby na chwilę ucichły…Kolega za naszymi plecami żyje i ma się dobrze – to najważniejsze. Teraz nawet ożywił się w rozmowie 🙂 … Został już niecały kilometr 🙂 …Po pokonaniu podbiegu odrywa się od nas Maciej – to stały rytuał na zakończenie biegu…Magda ma sporo sił, bo podchwytuje sygnał „do ataku końcowego”…Z uśmiechem podczepiam się do niej „ukradkiem” na zbiegu i żeby ją bardziej ożywić…postanawiam na podbiegu do rogatki…znienacka ją minąć, prowokując finisz :D…Przyspieszam, a gdy jestem na jej wysokości, Magda wydaje okrzyk zaskoczenia i zrywa się do przodu..Biegnę obok ciekawy, czy odpuści, czy nie 😀 …choć wiem, że nie ma takiej opcji 😉 😉 …Puszczam ją pod koniec, a sam wyhamowuję do truchtu, żeby uspokoić serducho i wyrównać oddech…Chwilę temu, w „galopie”, Garmin zasygnalizował 14km – świetnie, to nasz CZWARTKOWY REKORD! , jeśli dobrze pamiętam 🙂 .

Już za torami, po kilku ćwiczeniach, gdy zmęczenie mija, krążące we krwi endorfiny malują uśmiechy na twarzach 😀 . Chciałoby się jeszcze biec, nosi nas 🙂 . Adrian zdradza, że łatwo nie było, ale poradził sobie i znów ma kolejny rekord 🙂 …Żegnamy się z nim, a sami truchtem podbiegamy uliczką do tunelu, tym razem we troje aż do mojego auta. Wyciągam zabrane akumulatorki, by pokazać jeszcze Magdzie, jak sprawuje się jej latarka na świeżych bateriach. Niestety sporo tam światła ulicznego, efekt nie jest taki, jak bym chciał, ale nawet tam różnicę wyraźnie widać.

Cóż, to już koniec dzisiejszego wspólnego, radosnego truchtu 🙁 ……Żegnamy ze smutkiem naszą koleżankę, patrząc, jak poprawia słuchawki na uszach i biegiem kieruje się do domu….Odprowadzamy ją wzrokiem….Sami siadamy w otwartych drzwiach bagażnika, bo nie chce nam się jeszcze wracać – pogoda była przyjazna, nie pada i jest ciepło, idealny moment, by jeszcze sobie trochę pogaworzyć…..Taaak, tego mi było trzeba – jeszcze małej chwili podelektowania się ty, co za nami…. 😀

Garmin zapisał…

Wrażenia…

Dziś podsumuję biegowy wieczór krótko – coraz dłużej i niecierpliwiej czekam na te czwartki i coraz trudniej mi się po nich rozstać…Chciałbym z naszym Team’em biegać jeszcze i jeszcze….Dziś już nie było zwyczajowych 11tu..było 14cie kilometrów. Jak tak dalej pójdzie całkiem niedługo pobiegniemy…nocny maraton 😀 😀

Tak się zakręciłem, że dziś nie zrobiłem ani jednego zdjęcia 😉 …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *