Sobota 16.11.2013r.

 

Powrót do przeszłości…

Kiedyś pisałem, że sobota i niedziela wyznaczają taki biegowy rytm zajęciami, w których mam przyjemność brać udział. Niestety z tych niedzielnych akcja zBiegiemNatury się wycofała z przyczyn finansowych, więc radzić musimy sobie sami. Dobrze mają się natomiast, póki co (bo to ten sam organizator), spotkania sobotnie w ramach BiegamBoLubię. Są niesamowicie wartościowe – uczą nas techniki i elementów, które później w biegu decydują o tym, czy odczuwamy przyjemność z ruchu, czy nie. Bywa, że się na nich bawimy, czy  angażujemy pomoce na pierwszy rzut oka odległe od biegowych celów, ale wszystko co tam robimy ma z nimi ścisły związek, bo rozwija umiejętności w tej aktywności niezbędne 🙂 .

Choć popularny „BBL” się nie kończy, to jednak ma swoją przerwę zimową. Tak się składa, że dzisiejsza sobota jest przedostatnią, w której oficjalnie widzimy się na stadionie Olimpii w tym roku… 🙁 . Niestety…Smuci mnie to, bo o sile zajęć zorganizowanych, z obsługą trenerską, przekonuję się na bieżąco w niedzielę, gdy przychodzi nam samotnie prowadzić spotkania…Na szczęście jest cień szansy, że będziemy się widywać nadal, bo ja trafiłem na ślad akcji neimal dwa lata temu właśnie, gdy zalegał śnieg, a grupa spotykała się na podbiegu w lesie za poznańską Maltą. Jak będzie tym razem nie wiem, bo Yacool, który jest po poważnej operacji, małymi kroczkami dochodzi do siebie, a to od jego dobrej woli zależy los zimowych zajęć…

9:25. Dojeżdżam. Kiedy wstawałem rano dopadło mnie coś niepokojącego, co być może jest schedą po czwartku…Zniechęcenie…Nie lenistwo, raczej przemęczenie…Coś w głębi przemówiło, Głos – może rozsądnie, może pokrętnie – szeptał, że dobrze byłoby wypocząć…Nie słucham go jednak, bo wiem, że to głownie trick mojego umysłu, sztuczka, bym sobie odpuścił. A tego nie mam zamiaru robić 🙂 …Po raz kolejny przekonuję się, jak ważna jest GRUPA, jak bezcenni są przyjaciele mnie otaczający i motywujący do działania. Nawet, gdybym czuł się jak po walce w oktagonie, gdybym wstawał z poczuciem stu lat na karku i tak bym biegł na zajęcia jak dziecko – na spotkanie z nimi. Z ich uśmiechem, entuzjazmem i emocjami… Nie podejrzewałem, jak wiele siły będę czerpał z wnętrza tych, z którymi wspólnie nocą i za dnia przemierzam biegowe szlaki….

Wystarczy wejść na płytę stadionu, by wszystkie złe myśli przepadły. Idę spokojnie w stronę grupy. Witam się serdecznie z Magdą, z Maćkiem, ze wszystkimi, którzy są wokół. Śmieję, że dziś będziemy jeździć na hulajnogach – ostatni dyskusja na forum i przykład zamieszczony przez Szymona wskazywał w filmie rosyjskiego maratończyka, że właśnie ten dwukołowy, dziecięcy pojazd może być poważnym sprzymierzeńcem w ćwiczeniach na wydłużenie kroku biegowego. Nasza trener, Agnieszka obiecała wówczas, że przyniesie ze sobą dziś „pomoce naukowe” 😀 …I stało się – przyniosła…SKAKANKI 😀 😀 …Ale zanim przejdziemy do ćwiczeń ruszamy do dwóch kółek rozgrzewkowych 🙂

Mam czas, by z przyjaciółmi pogadać – nie jest nudno, jest sympatycznie i śmiesznie 🙂 . Po 800 metrach przystępujemy w dwóch rzędach do ćwiczeń ogólnorozwojowych. W tym samym czasie grupa „prymusów”, czyli tych z lepszymi czasami i chcących szlifować umiejętności, ma indywidualny tok zajęć z Yacoolem – ćwiczą interwały, 16 x 250 metrów w tempie 3:40 z 200-metrowym marszem pomiędzy nimi. Maciek, który swoimi osiągami spokojnie dorównuje najlepszym, zastanawia się, czy nie dołączyć do tej kilkuosobowej grupy z „zającem” na czele…

Agnieszka rozdaje skakanki…

20131116_094225

20131116_094240

Nie wystarcza ich dla wszystkich, dlatego dzielimy się na dwie grupy: jedną skaczącą, drugą truchtająca i wykonującą standardowe ćwiczenia…Dla mnie skakanka to…powrót do przeszłości 😀 , do podwórka, na którym graliśmy w gumę, łaziliśmy po drzewach i dachach, skakaliśmy własnie przez sznurek i robiliśmy masę mniej lub bardziej mądrych rzeczy 😉 . Niestety ostatni kontakt z tym „urządzeniem” miałem bodaj na studiach i od tamtego czasu sentyment jakby się lekko przykurzył 😉 . Nie pcham się więc do pierwszej ekipy, wolę z drugą przerabiać ćwiczenia 😀 . Ale w końcu przychodzi i kolej na nas, w tym na nasze Trio 🙂 .

Dla mnie skakanka ma za lekki sznurek, mam kłopot, by rytmicznie nią obracać – w efekcie tego, co chwilę grzęźnie albo pod butami, albo gdzieś na ramionach 😀 😀 …No ale ewidentnie jest to element do poprawki 😉 😉 . Aga wymyśla co rusz to nowe zadania, każde trudniejsze od poprzedniego 😉 … Wreszcie kończymy część indywidualną, łączymy dwie skakanki w jedną i czeka nas…skakanie zespołowe 😉 …

20131116_101419

20131116_101426

20131116_101451

20131116_101503

20131116_101505

20131116_101521

20131116_101523

20131116_101529

Na koniec mamy jeszcze dwie konkurencje. W pierwszej z nich stoimy w dwóch rzędach i musimy podskoczyć dynamicznie nad skakanką, gdy dwie osoby przeciągają ją pod nami 😀 …Druga zaś to próba przejścia pod liną bez jej dotykania… 🙂

20131116_103206

20131116_103213

20131116_103219

Stopień trudności rośnie 😀 , bo linka…wędruje coraz niżej… 😉

20131116_103240

i właściwie trzeba  sobie robić szybką powtórkę z zajęć wojskowych, albo wf-u w ogólniaku 😉 😉 …

20131116_103246

Świetna gimnastyka 🙂 …Trzeba jednak przyznać, że czekając na swoją kolejkę troszkę się wychłodziliśmy. Aga zarządza trucht dookoła stadionu – robimy dwa kółka. Gdy kończymy, Yacool proponuje, byśmy dołączyli na ostatnie 250 metrów do grupy „gigantów” dla rozruszania się i popróbowania techniki biegu z długim krokiem… 😉 . Tak oto puszczamy się za „pociągiem ekspresowym”, który zaczyna podróż tuż obok nas…Świetny rytm, super prędkość, tylko trzeba się trzymać rytmu i długości kroku „zająca”. 250 metrów świetnej lekcji w pigułce, jak biegać w takim tempie 😉 ….oczywiście interwały 😀 😀 , bo do utrzymania tego na dłuższym odcinku daleka droga…

Na koniec tradycyjne grupowe foto grupowe, przedostatnie przed zimą 🙁 ….Dziś delikatnie podmuchuje wiatr, dlatego lepiej nie stać…Kolega naszej nieobecnej Agnieszki, który znany jest z tego, że często w maratonach występuje w roli pacemaker’a, podpytuje, czy biegamy wokół Rusałki. Wygląda na to, że ochotę ma również Magda i Maciek. Zmieniam buty na terenówki i ruszamy sprzed stadionu. Tempo jest raczej bardzo spokojne, co mnie cieszy – gdzieś w tle czai się jakaś niemoc, której staram się nie dopuścić do głosu. Skupiam uwagę na słowach kolegi, który opowiada o swoich biegach i pomocy koleżankom w biciu życiówek 🙂 . Okrążamy „cypel”…Czas umyka na rozmowie. Na rozdrożu przy rogatce odbija w stronę domu Magda – zapowiada, że jutro pobiegamy dłużej i dalej 🙂 . Macham na pożegnanie, ale w duszy brak we mnie przekonania, że będzie mi się chciało…Coś złego dzieje się tam, w środku, tak, jakby w trybach pojawił się piach, albo zabrakło silnikowi smarowania…Owszem, bardzo się cieszę, że się spotkamy, serce mocniej bije na samą myśl, że pobiegniemy razem znów – jesteśmy nawet umówieni wcześniej, na 9tą, by , zacząć zbierać kilometry przed zajęciami jeszcze – ale….ciało wysyła coraz mocniejsze sygnały przemęczenia…..

Przy mostku rozciągamy się, nasz „pacemaker” ucieka już do domu… Zostaję sam na sam z Mistrzem 😀 i gram „va banque” – właśnie, gdy dopada mnie znużenie, idę pod prąd i decyduję się pobiec „dokrętkę”. Maciek widział zawahanie, więc sam proponuje, by zrobić tylko „małe kółko”. Przystaję na to. Ruszamy do gastronomii…Jest kiepsko… 🙁 …. Ciągnę się, staram się rozmawiać z Pędziwiatrem, by „zagadać” mizerną formę….Nie udaje się….Na początku długiego podbiegu przystaję….Nie dlatego, że Głos śmieje ma ze mnie ubaw, ale ze zwykłej wewnętrznej potrzeby zatrzymania się, postania chwili w bezruchu, złapania oddechu, zatrzymania obrazu, który przesuwa się wokół…Jestem sobą rozczarowany…. Maciek jest na posterunku i podaje mi picie – widzi, że coś jest nie tak i stara się mnie podtrzymać na duchu twierdząc, że to zupełnie przeciwna reakcja ciała – opór spowodowany „wejściem na wyższy poziom”….Nie podzielam jego entuzjazmu – nie rozdzierając szat nad sytuacją i nie analizując zbytnio, proponuję, by nie biec na południową stronę, wracać do mostku brzegiem jeziora….Nie chce mi się po prostu powielać standardu, a bieg nad brzegiem i tak dorzuci nam kilka kilometrów do dzisiejszego wyniku….Ruszam…Jak parowóz ciężko się rozkręcam, tym bardziej, że teraz jest pod górkę….Nawracamy na biegostradzie i trzymamy się linii brzegowej….Szukam wzrokiem ścieżki odbijającej do plaży….Jest…Skręcamy…Biegnę po trawie wzdłuż asfaltu aż do miejsca, gdzie na piaszczystej plaży stoją ławeczki….Pauza….znów kilka łyków – jak to dobrze, że Pędziwiatr zabrał ze sobą wodę, mój „izotonik” został w aucie, a teraz bardzo potrzebuję picia….Zza chmur pocieszająco wygląda słońce, jakby się pytało: „no co jest, chłopaki?? gdzie Wasze uśmiechy??” 😀 …. Spokojnie i fajnie tu…Przyjemne miejsce na chwilkę przerwy… Żartujemy z Maćkiem, a potem zabieram się za kreślenie butem na piasku wyznania słabszej dziś dyspozycji – „pożyczając” od Magdy jej sformułowanie dla niechcianych zajęć lub trudnych zawodów, zostawiam na piasku duży skrót: …BBM…..

20131116_115616

20131116_115619

czyli Biegam Bo…Muszę… 😉 😉 …To oddaje mój nastrój….

Został kilometr. Ruszamy spokojnym truchtem, staram się przegadać ten odcinek. Widok mostku w oddali cieszy…Wtedy orientuję się, że przy plaży bez sensu zastopowałem zegarek…Wrrrr! Nie dość, że wszystko dziś idzie opornie i z ulgą miałem zakończyć zmagania, to teraz muszę dorzucić pętlę, by „dopiąć” choć 8 kilometrów (!) …. „na przekór” – takie moje motto – nie zabawiam nawet dłuższej chwili na rozciąganiu, tylko od razu mobilizuję Maćka do „suplementu”: biegniemy do polanki startowej GP, potem nawrót w stronę ulicy Botanicznej i kolejny zakręt w stronę mostku – taki trójkąt, który uzupełnia brakujący dystans….

Koniec. Kamień z serca. Dawno nie czułem się taki poturbowany, może nie na zewnątrz, ale gdzieś w głębi duszy. Wiem, że takie chwile przychodzą, tak samo jak fala entuzjazmu, która jest na przeciwnym biegunie…Trzeba zamknąć dzisiejszy rozdział, wykąpać się, wypocząć przed jutrem….

No właśnie…wypocząć…Nie będzie wielkiej okazji, bo wieczorem mam zakończenie sezonu paralotniowego i tradycyjne coroczne spotkanie w gronie „zakręconych lataczy”, które zakończy się pewnie późno…Cóż, będę kombinował, by wyrwać się o „grzecznej” porze…. 😀

Taka sytuacja.

Garmin był ze mną (tam, gdzie nie zapomniałem go włączyć…)

Wrażenia… 

Zajęcia ze skakanką przypomniały mi dzieciństwo, ale i uświadomiły, że powinienem popracować troszkę z „linką”. No może nie muszę prezentować poziomu, jaki demonstrują na treningach zawodowi bokserzy, ale przydałoby się trochę podciągnąć, ogarnąć w temacie, by nie przynosić sobie wstydu…

Dziś czułem się, jakbym diesla zalał benzyną…Nic nie „trybiło”. Niby poruszałem się do przodu, ale na pulpicie paliły się wszystkie kontrolki. Jeszcze kółko z grupą było przyzwoite, ale w duecie z Maciejem mój silnik „wezwał mnie do serwisu”. Musiałem dwa razy przystanąć, by go nie zatrzeć….Kiedyś, na egzaminie na prawo jazdy, który zdawałem na wysłużonym „maluchu”, ku mojej rozpaczy auto nie chciało „się zebrać” na krzyżówce…Myślałem, że to moja wina, ale „doświadczony” najwidoczniej egzaminator zaklął, kazał mi zjechać (myślałem, że to podpucha, by mnie oblać 😉 ) i wysiadł by zajrzeć pod klapę…Niewiele ponad półlitrowy, czterosuwowy silnik…korzystał tylko z jednego cylindra 😀 ….Dziś tak było właśnie ze mną…..

Mam nadzieję, że do jutra „wydobrzeję”…… 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *