Czwartek 24.10.2013r.

 

Coraz szybciej…

Ten tydzień zapowiadał się nietypowo. Plan na czwartek odbiegał od naszych standardów. Chcieliśmy bardzo choć na chwilę usiąść i wznieść toast za naszą dzielną „maratonkę”, Magdę 🙂 . Minęło już troszkę czasu, można to teraz zrobić na spokojnie, przeanalizować, powspominać. Z niespodziewaną propozycją wyszła Agnieszka: „może w czwartek??  W Brothers Pub’ie pokaz zdjęć z wyprawy na Everest organizuje mój kolega, Bartek – możemy wpaść, obejrzeć, a przy okazji posiedzieć chwilę i uczcić Poznań Marathon 2013” . Pomysł dla mnie genialny!!! Tym bardziej, że tak, jak Aga, uwielbiam tematy górskie, od dzieciaka po dziś dzień kibicuję himalaistom, wiele czytałem…A z Bartkiem miałem już kontakt na fejsie 🙂 …Jest tylko malutkie „ale”: ….co z czwartkowym bieganiem???

Nie było łatwo wymyślić „złoty środek”. Przymierzałem się do dnia wczorajszego, nawet ułożyłem sobie wstępnie czas, ale pozmieniało się. W piątek nie chciałem biegać, bo to oznaczałoby…4 dni ruchu pod rząd…pozostawał czwartek, czyli dziś…No ale kiedy?? Skoro pokaz o 19tej, a spotkanie zaplanowane na 18tą??….Najpóźniej o 16tej…Tylko co z pracą???..Trzeba będzie….uciec 😀 .

Sytuacja zmienia się tak dynamicznie, że potwierdzam miejsce i godzinę dopiero koło południa…Jest istotny powód – nie będzie dziś naszych dziewczyn, bo pracują, ale za to niespodziewanie pierwszą wizytę zapowiedziała na fejsie nowa koleżanka, Magda 🙂 . To zmieniło całkiem zapatrywanie na dzisiejszy bieg, który – w najgorszych okolicznościach – mógłby się nie odbyć, bo gdy jest ktoś, kto jest zdeterminowany, by być, odwrotu nie ma 🙂 . A gdy już potwierdzę udział, klamka zapadnie 🙂  .

Ze „stałej” ekipy udział potwierdził Maciek i Adrian, Magda będzie więc miała wybitnie męskie towarzystwo 😉 . Cieszę się na spotkanie i na wspólny bieg – od poniedziałku już mnie nosiło – wszystko dziś jednak będzie musiało być jak w zegarku: 16:00 – spotkanie i trucht, 17:00 – powrót, po 18:00 – spotkanie w pubie…

Z uwagi na nową koleżankę, postanawiam, że wyjątkowo dziś spotkamy się nie przy rogatce, a wzorem niedzieli – przy mostku, nad samym jeziorem,. To krzyżówka szlaków i łatwo tam dotrzeć z kilku stron. Nie będziemy się szukać. Niestety, nie chce z nami współpracować dziś aura 🙁 ….O ile od rana do południa pogoda jest boska – słoneczna, wręcz zapraszająca do biegania, o tyle wczesnym popołudniem na niebie gromadzą się stalowe chmury, zwiastujące „mokre kłopoty”…Prawdziwy popis zaczyna się na trzy kwadranse przed 16tą, dokładnie wtedy, gdy piszę jeszcze na fejsie z Adrianem – ściana deszczu przesłania świat….Adrian, a po chwili i Maciek nieśmiało podpytują: „….Biegniemy?”…Ja wiem, że na dziś zapowiadali opady przelotne 🙂 , ICM to potwierdza, więc się nie zrażam: „Jasne, że biegamy!”….

Deszcz pokrzyżował plany Maciejowi, który chciał swoim zwyczajem nad Rusałkę dobiec. Jako, że to „chłopak z sąsiedztwa” proponuję mu podwózkę…Zjawia się u mnie w chwili, gdy już w aucie kołuję do wyjazdu. Sprężamy się, mamy mało czasu…..Ta pora, 15:30 w ogóle jest dla mnie nietypowa, jeśli chodzi o bieganie….W tym czasie zwykle…pracuję 😉 . Dziś jednak brutalnie urywam się z biura, zamykając go na cztery kłódki – w końcu…raz to nie zawsze 😉 .

Niestety…Już zanim wsiadłem do auta, pożałowałem, że wybrałem mostek jako punkt zborny. Gdybym został przy rogatce, łatwiej byłoby mi dojechać i kawałek dobiec, niż teraz przebijać się na Golęcin przez korki….Apogeum wkurzenia przeżywam w sznurku aut na ul. Przybyszewskiego…Szybka decyzja – nie jedziemy przed Stadion Olimpii, ale „zaatakujemy” Rusałkę od Ogrodów, czyli ul. Botanicznej. Tyle, że przebicie się tam nie jest też takie proste – muszę najpierw „odchorować” mały korek na Szamotulskiej, a potem nawrócić przez linię ciągłą….Czas nas jednak goni nieubłaganie…Parkujemy przy wiadukcie kilka minut po czasie…Ruszamy biegiem tunelem pod linią kolejową do mostku…Wokół pusto, nie widzę biegaczy, choć pogoda, mimo próby zastraszania 😉 , teraz się wyklarowała znów….Z daleka widzę przy murku jedną osobę….Podbiegamy bliżej…

Wysoka, uśmiechnięta i o wysportowanej sylwetce, blondynka rozciąga się właśnie…Podpytuję…W odpowiedzi słyszę: „Paweł?”…No to już wiem, że to Magda 😀 …Wzrokiem szukam Adriana, ale pewnie tkwi w korku i będzie za kilka minut, to poważny facet, skoro potwierdzał obecność, będzie na pewno. Oczekiwanie na kolegę zabijamy rozmową…Pytamy, ile i w jakim tempie Magda biega – odpowiada, że właściwie jest początkująca, nie biega szybko…Cieszą mnie dystanse: 8-10km – to jest dokładnie to, co dziś chciałbym zrobić, nim w pospiechu będę się desantował do domu 😀 .

Mija 5…10…13 minut…Adriana nie widać. Szkoda, że nie mam jego numeru komórki, zapytałbym, czy czekać…W końcu po kwadransie czekania decyduję, że biegniemy – będzie nas najwyżej gonił, co powinno się udać, bo z Magda pobiegniemy tak, by sobie troszkę pogadać 😀 …Obieramy kurs przy torach – trochę on wymagający, bo już na początek częstuje podbiegiem…Rozmawiam z naszą nową koleżanką, ale też wsłuchuję się w jej oddech – nie chcę przesadzić z intensywnością, żeby jej nie zniechęcić 🙂 . Póki co jest 6:20-30, więc spokojniutko…Staramy się wymieniać zdania, poznając się wzajemnie…Fajnie się to udaje dopiero, gdy zostawiamy z boku golęciński przejazd kolejowy i asfaltem zbiegamy do gastronomii…Tuż za nią terem się na dłuższym odcinku wspina, by mocniej opaść i poprowadzić nas dalej „na cypel”..Słyszę, jak Magda mocno pracuje, proponuję więc, by zwolnić troszkę, tym bardziej, że szlak się wspina delikatnie…Ale nasza koleżanka tylko stwierdza, że „musi się dziś zmęczyć” i prze naprzód 😀 . Dostosowuję się, starając się jednak mocno, by tempo było stałe, „przelotowe”. Ładnie udaje się pokonać podbieg, a potem okrążyć jezioro od południa…Nie przestajemy rozmawiać nawet przy ponownym stretchingu przy mostku 😀 … Znów pogadujemy, a czas umyka….Rozmowa jest fajna, nie chce się jej przerywać…Zerkam z niepokojem na zegarek, dusza rozdarta – bo chciałaby jeszcze chwilę pogadać, najlepiej w biegu a Garmin bezlitośnie odlicza cenne minuty….

Na szczęście Magdzie też dziś spieszno…macha na pożegnanie i znika pod wiaduktem…Mamy bardzo niewiele czasu, na liczniku dopiero 5.5km…niemal nic 😉 ….Improwizujemy: pobiegniemy brzegiem jeziora, potem kawałkiem asfaltu z finiszem Grand Prix zBN, dalej po twardym do przejazdu kolejowego i tu, częściowo ścieżką już bieganą dziś z Magdą, kawałek lasem, przez kładkę nad torami, obok starego stadionu piłkarskiego, kortów, aż do parkingu z autem po drugiej stronie jeziora. Tempo??…Szybkie 🙂 . Z Mackiem nie da się inaczej 😉 . Zawsze to dla nie wyzwanie i ogromna frajda 🙂 .

Zaczynamy od…4:40 🙂 . Kiedy się orientuję, uśmiecham się szczerze…Koryguję nieznacznie tempo…Wspominamy nasze przeżycia z zeszłorocznego Grand Prix, gdy tu, nad jeziorem, pokonywaliśmy ostatnie kilkaset metrów 🙂 . Kiedy wbiegamy na asfaltową prostą podrywam Maćka do „niby-finiszu” 😀 – jak komentatorzy sportowi opisujemy te nasze ostatnie metry 🙂 . Za „niby-metą” zwalniamy, ale biegniemy dalej drogą do przejazdu na Golęcinie..Na kilka sekund przystaję, by wyrównać oddech. Świetnie 🙂 . Pokonujemy tory i za nimi wbiegamy znów na asfalt – twarda nawierzchnia poprowadzi nas wokół obiektów Olimpii…Zerkam na zegarek. Postanawiam, że aż do auta, stojącego około półtora kilometra stąd, będę przyspieszał. Mam łatwiej, bo kawałek jest z górki i podbiegów brak…No i jest obok Maciek, dla którego moje tempa to zwykłe „easy” 😀 . Stopniowo od 5:3x, które jest moim dość rześkim już biegiem, delikatnie dociskam…5:2x…5:1x…Koło kortów „taktujemy” już po 4:5x i wciąż jest szybciej…Przy mostku trzymamy tempo 4:30, a kawałek dalej, na odcinku do wiaduktu i ulicy Botanicznej, na zegarku jest już zawrotne dla mnie 4:15. Skrajnie sięgam poniżej 4:10, co mnie bardzo raduje, bo nie jest to wciąż bieg na zarżnięcie, choć z pewnością dla mnie, przy obecnych ponad 8iu kilometrach w nogach – w III zakresie tętna 😀 😀 . Stopuję przy wlocie do tunelu – przechodzimy nim na drugą stronę, stabilizując oddech, a przy aucie robię krótkie rozciąganie. Czuję się Ś-W-I-E-T-N-I-E :)..Zmęczenie szybko ze mnie schodzi – to efekt regularnego biegania 🙂 . Pozostaje przyjemne uczucie „dobrze wykonanej, nikomu nie potrzebnej pracy”, jak zwykł mawiać zmarły niedawno pod Broad Peak, Wojtek Kowalski.

Wracamy. Czas na kąpiel i „sprint” na Stary Rynek, na spotkanie z himalaistą i naszymi przyjaciółmi 🙂 .

Garmin zanotował…

Wrażenia….

Na pewno obecność Maćka się przyczyniła, ale ostatnio mam tendencję do zwiększania tempa. Czasem, by się zmęczyć, czasem, by trening był bardziej wartościowy, ale fakt pozostaje faktem, że biegam ostatnio…szybciej 😀 …Tempo to oczywiście parametr tylko i środek do osiągnięcia celu – lepszej wydolności i wytrzymałości. Powinienem biegać interwały i, póki co, to jest preludium. Łatwiej mi jakoś wcisnąć to w formułę mojego Run4Fun, bo to mogę zrobić na zakończenie treningu, które czasem jest właśnie solowe. Dziś miałem najlepszego partnera z możliwych – Pędziwiatra, dla którego moje ambitne „osiągi” to tylko spokojny bieg – mógł mi asystować ze swobodą i uśmiechem na twarzy. I to zrobił. Dzięki, Maćku!

********

Spotkanie w pubie na pokazie zdjęć Bartka Wróblewskiego z obu prób wejścia na Everest to faktycznie był „strzał w dziesiątkę”!. Pomijając merytoryczną część prelekcji, okraszoną sporą ilością zdjęć i niezwykle ciekawym opowiadaniem nie tylko o samej wspinaczce, ale o niecodziennych zdarzeniach z udziałem Szerpów, w tym groźbach zamachu na życie himalaisty…

20131024_200351

mieliśmy okazję poznać osobiście samego bohatera. Bart (bo tak go tytułowali zagraniczni koledzy) okazał się niezwykle sympatycznym i ciekawym facetem, a dla mnie pierwszą „żywą” i „namacalną” osobą, która była tam, gdzie ja zawsze marzyłem być – w drodze na Dach Świata…

20131024_225222

My też mieliśmy swoje „5 minut”, by razem posiedzieć i pogadać, choć perspektywa pracującego piątku szybko porwała do domu Magdę, a potem Agę, Dorotę i Darka…A w konsekwencji również Maćka i mnie 🙂 …To był fantastyczny wieczór 🙂 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *