Sobota 26.10.2013r.

 

Test na 1000m, szybka „piątka” i samotny cross po lesie…

Lato jesienią 😀 …Wyjątkowy prezent. Kiedy w porannych wiadomościach na mapie pogodowej, obok chmurki z deszczem i słoneczka wyświetliła się cyfra 19, natychmiast odpalam meteo w kompie, bo trudno mi uwierzyć w to, co widzę 😀 . Potwierdza się. To czysta rozkosz dla kogoś, kto tak jak ja, chciałby, by lato było na okrągło 🙂 . Nie ma dziś dylematu, co ubrać…no może tylko taki, czy zakładać termo – póki co słupek rtęci utrzymuje się pomiędzy 10 a 15 stopni, a niebo zachmurzone – czy tylko zwykły techniczny trykot. Decyduję się na to pierwsze, ale koszulkę biorę na ewentualne przebranie. Do plecaka wrzucam też nowy zakup – ultra-lekką wiatrówkę, którą wczoraj wieczorem kupiłem w Decathlonie. Bardzo jestem jej ciekaw i chcę zrobić jej mały test dzisiaj 🙂

Jadę. Tym razem na ulicach można się nacieszyć niewielkim ruchem, jakże innym od tego czwartkowego, popołudniowego…Przemykam wiaduktem pod Niestachowską, potem skręcam w dziurawą i „garbatą” dojazdówkę do stadionu…Kogóż widzę przed sobą?? 😀 …Biegaczkę w różowej koszulce, a obok niej support na rowerze 🙂 . To Magda 😀 …”No tak – pomyślałem – nie może być inaczej, ja tu w domu srutu-tutu, a nasza ‚maratonka’ robi kilometry” 😀 …Po cichu zrównuję się z nią, jeszcze nie wie, że to ja. Podpieram głowę ręką na podłokietniku i wpatruję się zaczepnie 🙂 …. Widzę znajomy radosny, szeroki uśmiech i błysk w oku. Kiwa mi na powitanie…a ja odwrócony…o mało co zahaczyłbym  drzewko na poboczu…No pięknie! 🙂 …

Witamy się przed bramą, na moje pytanie „Ile?” otrzymuję szybką odpowiedź „Sześć” 😀 …”No, szurnięta, jak nic!” :D…Witam się też z koleżanką Magdy, towarzyszącą jej na rowerze – już kiedyś mieliśmy okazję poznać się w podobnych okolicznościach 🙂 . Wchodzimy na stadion. Dziś na zajęciach będzie test na 1000m. Spora grupka chętnych już czeka na znak do rozgrzewki. Witam się ze znajomymi 🙂 .

Dziś nasza trener, Agnieszka, zaprosiła na zajęcia młodszych 🙂 miłośników lekkiej atletyki, którzy również wezmą udział w teście, ale na krótszym dystansie.

20131026_093246

Ruszamy na kółko rozgrzewkowe „pod prąd” 🙂 . Pogaduję sobie z Magdą, ustalam wstępną taktykę na test. Magda nie lubi krótkich dystansów, ale pobiegnie. Podpowiadam to, co sam zrobię – będę biegł raczej na tempo, odpuszczę czołówce, by na drugim kółku minąć tych, co przeszacują siły. Bez „napinki”, z ewentualnym finiszem. Moja miła koleżanka przyjmuje podobny plan. „Tylko jeśli czujesz moc – mówię – nie trzymaj się mnie, tylko gnaj”…Nie chcę być hamulcowym, zdaję sobie sprawę z jej możliwości, niech walczy o swoje 🙂 ….

Aga skupia nas na zielonej murawie wewnątrz stadionu. Wykonujemy serię ćwiczeń rozgrzewających na stojąco, a potem w ruchu 😀 …

20131026_094930

20131026_094934

Wreszcie gromadzimy się na linii startu, w okolicy 200tnego metra. Krótka odprawa. Aga prosi, bym podbiegł na przeciwległy łuk, usunąć płotek z pierwszego toru. Robię szybkie wahadło. Pierwsi startują „młodzi biegacze” 🙂 . Dopingujemy ich i zagrzewamy do boju.

20131026_095730

20131026_095731

Wraz z jednym z kolegów obserwujemy, jak prowadząca dziewczynka słabnie przed ostatnią prostą, a dogania ją, mija i rewelacyjnie finiszuje jej kolega. Niewiele zanim wpada na metę zapewne jego brat (są tak samo ubrani) :). Emocje jak na zawodach Diamentowej Ligii! 😀 .

Czas przychodzi na nas. Ustawiamy się z Magdą obok siebie, nie wpychając się jednak na linię, ale pozostając w drugim rzędzie.

Bieg…

Zgodnie z przewidywaniem czołówka pognała od startu błyskawicznie do przodu. Moje początkowe tempo 3:4x nie robi żadnego wrażenia 🙂 . No może tylko na mnie 😀 . Magda jest obok, rozmawiamy krótkimi zdaniami. Ponieważ każdy bieg to dla mnie zabawa i teraz żartuję 😉 . Jednocześnie czuwam nad rytmem i tym, by przede wszystkim biec swobodnie. Wyrównuję tempo i teraz oscyluje ono koło 4:00. Niepokoi mnie odrobinę nie to, że jesteśmy na tyłach, ale to, że grupa nam jakby delikatnie ucieka…”Spokojnie. To pierwsze kółko” mówię…Jestem pewien, że tych przed nami dojdziemy i będziemy nawet wyprzedzać…Moja koleżanka wybiega kilka kroków przede mnie. Mijamy, stojącą na poboczu, Agnieszkę, która nas dopinguje i informuje: „Ostatnie kółko”. To jakby sygnał dla Magdy, która delikatnie przyspiesza – trzymam się jej i staram, by dystans pomiędzy nami wciąż był na kilka kroków. Zgodnie z oczekiwaniem, dogania i mija pierwsze osoby, ja za nią. Na prostej dochodzi najniższą z uczestniczek zajęć, która, czując jej oddech na plecach gwałtownie, jakby w panice, przyspiesza i oddala się na chwilę. Tylko na chwilę 🙂 . Jeszcze przed łukiem wyprzedzamy ją oboje…Magda włącza wyższy bieg…Trochę za wcześnie, czym mnie zaskakuje…Nie chcę zostać za bardzo z tyłu, tym bardziej, że tempo rośnie, więc i ja przyspieszam. Na ostatnią setkę wychodzi około 5-6 metrów przede mną…Mam sporo sił…Może nawet za bardzo się oszczędzałem, teraz dorzucam „do pieca” 🙂 , bo chcę zmobilizować koleżankę do spektakularnego finiszu…Szybko ją dochodzę, wiedząc, że jest ambitna i będzie walczyć 😀 😀 . Nie myliłem się. Kiedy wołam do niej: „Dajesz, Magda, dajesz!”, odwraca się i rzuca do boju wszystkie siły 🙂 …O to chodziło 😀 . Mam sporo rezerw 🙂 . Pozostaję krok za Magdą 😀 . Meta…Cieszę się, bardzo mi się to podobało, choć wiem, że w bilansie ogólnym mogliśmy oboje pobiec szybciej…Na ostatniej prostej, kompletnie niespodziewanie zagrzewał nas do boju..Pędziwiatr (!), który biega w okolicy i wpadł tylko na tą chwilę, by nas popędzić. Pozostałem jednak celowo głuchy na jego wołania: „Dalej, dalej..kobieta Cię wyprzedza!” 😀 . Zobaczyć go mimo to w nietypowej roli i usłyszeć jak pokrzykuje z boku było bardzo miłą niespodzianką.

Odpoczywamy, a Maciek się żegna i biegnie kontynuować nad Rusałką swoje wybieganie. Przemieszczamy się na murawę. Tam chwila odpoczynku, po której Agnieszka organizuje kilka zabaw z użyciem piłek – podajemy je sobie w szerokim kręgu w przeciwne kierunki, po podaniach wykonując w miejscu zadane ćwiczenie, a potem formujemy dwa rzędy i na wyścigi, niczym gąsienica, podajemy sobie rekwizyty najpierw pod nogami, następnie nad głową, przemieszczając się po podaniu na tył. Sporo uciechy mamy, a z nami, uczestniczące we wszystkim, maluchy 😀 . Zajęcia wieńczy tradycyjne grupowe foto.

Rusałka „zaprasza” na kontynuację 🙂 . Magda ma sporą ochotę, deklaruje się na kółko. Akces zgłasza też Marek, kolega z zajęć. Odwiedzam jeszcze mój samochód, by odstawić plecak i zabrać butelkę z piciem. Porzucam ją w „swoim” miejscu i zaczynamy trucht. Oczywiście szybko „łapiemy” 5:30-5:40, koleżanka Magdy na rowerze jest jak nasz pilot z przodu 🙂 . Śmiejemy i rozmawiamy m.in. o bieganiu w górach, o ostatnim spotkaniu w pubie..właściwie o wszystkim (pewnie Marek, który milczy, nie może się nadziwić, że z nas takie dwie gaduły 😉 ). W międzyczasie zaczyna padać, w koronach drzew słychać, że nawet mocniej…Póki co drzewa nas nieco chronią, ale Magda decyduje, że razem z koleżanką będzie odbijać już przy podbiegu do torów w kierunku domu…Jednocześnie zaczynamy podkręcać tempo, Magda ma najwidoczniej ochotę się troszkę zmęczyć. Nie protestuję, Marek trzyma się nas…”Połykamy” zgrabnie nasz „cypel”, gdzie trasa najpierw wznosi się, potem opada, a następnie skręcamy ostro w lewo…Rzut oka na zegarek…Ooo! Schodzimy do 4:5x i już na płaskim wciąż delikatnie przyspieszamy. Chwalę Magdę: „Jest MOC!”…Przed „wlotem” nad Rusałkę jest naprawdę szybko…tak nie biegamy zazwyczaj… 😀 😀 . Zagrzewam jeszcze na podbiegu, a potem wypłaszczenie i zbieg – tu znów okazja, by dołożyć nieco sił…Zwalniamy i przystajemy dla oddechu. Magda żegna się i razem z „pilotem” podbiega do rogatki. Nie chcąc wybijać z rytmu Marka, od razu ruszam dalej…najpierw spokojniej, ale potem, sondując, że sił w zapasie jeszcze, coraz szybciej…Do mostku jest półtora kilometra, chcę nawiązać do tempa sprzed kilku chwil. Udaje mi się utrzymać ~4:30-4:50 na całym odcinku, co mnie bardzo cieszy.

Na miejscu niedzielnych zbiórek krótkie rozciąganie, pożegnanie z kolegą i zaduma – mało mi, chcę jeszcze! 😀 😀 ….Oczywiście już spokojniej, ale chętnie pokręciłbym się jeszcze po okolicy…Dwie złe wiadomości to takie, że nie zabrałem ze sobą słuchawek, więc z muzyki nici, a druga – zapewne pod obciążeniem przypomniał o sobie stary znajomy ból pod lewym pośladkiem…Nie umożliwia biegu, ale  zastanawiam się, jak będzie dalej. Póki co – przynoszę z auta nową wiatrówkę, Trail Kapteren Wind, którą bardzo chcę przetestować w warunkach bojowych…

20131026_113154

Urzeka mnie w niej jej waga – 120g (XXL, w rozmiarze L – 104g)…

20131028_212201

i sposób pakowania – przewraca się na lewą stronę kieszonkę, a następnie cała kurtka mieści się wewnątrz. Po zasunięciu zamka otrzymujemy paczuszkę wielkości 14 x 9 cm…

20131028_212455

20131028_212530

która ma dodatkowo elastyczne materiałowe mocowanie, gdyby ktoś chciał ją podczas biegi trzymać w dłoni…

20131028_212822

Kurtka wydaje się bardzo delikatna, ale to tylko pierwsze wrażenie pod wpływem jej masy 🙂 . Ma perforacje na piersi i plecach, które zwiększają wentylację. Jest to typowa wiatrówka, która uchroni przed drobnym deszczem, ale nie jest wodoodporną membraną. Dziś będzie okazja zobaczyć, jak się spisuje, bo co chwila z nieba kapie a nad głową wiszą ciężkie chmury… 🙂 . Mnie ciekawi przede wszystkim, czy się w niej…nie zagotuję 🙂 – dziś jest bardzo ciepło, ciało mocno się poci. Z tego względu, gdy poszedłem po kurtkę, zrzuciłem również z siebie koszulkę termo z długim rękawkiem, a ubrałem letni, oddychający trykot.

Tempo 6:15 – tak mi się ustabilizował spokojny trucht alejką wzdłuż torów…Pomyślałem, że dołożę do przebiegu 7-8 kilometrów i nie będę przy tym szalał, tylko się relaksował. Ot, choćby z racji różnych sygnałów płynących wartko z ciała…Nie chciałem odbiegać gdzieś daleko, pomyślałem więc, że gdy zegarek pokaże mi ok. 4km, w zależności od tego, gdzie mnie to zastanie, po prostu zawrócę 🙂 …Aby „wykręcić” dystans niezbyt daleko, muszę pokrążyć po lesie. Najpierw podbiegam nieco do kładki nad torami i dalej wzdłuż trakcji docieram do przejazdu, tu kawałek asfaltu i potem w stronę szkoły rolniczej…Obiegam brzegiem boisko, na którym wieki temu grałem z chłopakami w piłkę, a następnie szukam wzrokiem ścieżki, która wyprowadzi mnie lasem w stronę gastronomii. Coś znajduję i biegnę w nieznane…Wąski szlak wyprowadza mnie na asfalt…ale już przy parkingu leśnym (!). I świetnie!! Zakręcam w prawo, 200 metrów i znów uciekam w las, kierując się w stronę obwodnicy. Dawno tym odcinkiem nie biegałem 🙂 …Tyłek pobolewa, ale ignoruję, nie jest tak źle…Docieram do Lutyckiej, przekraczam ją szlakiem „konnym” i kieruję się w stronę „wielkiej łąki”, którą nie raz już obiegałem…Czuję w nogach jednak dzisiejszy mocniejszy test, a po nim niewiele słabszą „piątkę”…Zatrzymuję się na brzegu łąki – intryguje mnie las po prawej, nigdy go nie penetrowałem. Czas najwyższy – „stuknął” dopiero trzeci kilometr, jeśli uda mi się „zgubić” tam kolejny, nie będę musiał truchtać dalej na „biegostradę”, ale zacznę wracać :)…Szeroka ścieżka zaprasza….

20131026_115405

Za nic nie oddałbym biegania tu w zamian za miejskie asfalty 🙂 . Początkowo muszę delikatnie się wspiąć, potem szlak wiedzie płasko, ale miejscami jest miękki, rozjeżdżony przez jeźdźców z Woli…Biegnie się podwójnie ciężko, bo dzisiejsze zmęczenie się nawarstwia. Gdy docieram do granicy lasu, skręcam i truchtam równolegle do drogi, ale szybko chowam się znów do lasu. Ścieżki tu krzyżują się pod kątem prostym, więc „schodkuję” – najpierw w lewo, potem w prawo i tak kilka razy, aż osiągam ścieżkę, która wyprowadza mnie na narożnik „wielkiej łąki”. Na zegarku cztery kilometry z groszem, mogę spokojnie wracać, co czynię brzegiem lasu. Tu mogę docenić właściwości nowej kurtki – wiatr wieje mi prosto w twarz, ale nie czyni szkód – kurtka dobrze zabezpiecza. Niestety wysoka temperatura robi swoje – na styku gołej skóry przedramion i lekkiego materiału czuję wilgoć, co jest delikatnie niekomfortowe…

Nie chcę zbiegać do traktu Rusałka-Strzeszynek i tamtędy wracać, odbijam więc sympatyczniejszą, równoległą ścieżką, przeprowadzającą mnie przez niewielkie górki wśród iglaków. Bardzo lubię ten kawałek, pokonywałem go całkiem niedawno 🙂 . Przystaję na kilka głębszych oddechów…Za mną „leśne zawijasy”…

20131026_120712

Po prawej, za drzewami znany trakt , którym tyle razy biegaliśmy się kąpać…Jesień przepięknie ubarwiła świat wokół…

20131026_120708

Po raz pierwszy czuję, że mam ochotę wracać, że na dziś już dość…Rzadko mi się to zdarza, bym się przesycił, a jednak… Postanawiam wrócić do miejsca, gdzie przebiegłem przez obwodnicę i dalej, krętymi ścieżkami dotrzeć do asfaltu, a nim do gastronomii nad Rusałką. Znów pada…Trasę znam dobrze, więc „esuję” niemal na pamięć…Dobiegam do prostej, w poprzek której leżą zwalone drzewa…Tak jak ostatnio, chcę je pokonać dynamicznie krokiem płotkarskim. Dobiegam, nogę atakującą wyrzucam do przodu…i wtedy czuję silny ból 🙁 …No tak, to lewa noga…Przeskakuję, robię kilka kroków i przystaję, by rozmasować…To nie był już żart, mocno zabolało..Zastanawiam się przez chwilę, czy nie przemaszeruję pozostałego odcinka…Wykorzystuję chwilę postoju i zdejmuję wiatrówkę – jest mokra. Niestety koszulka pod nią również – mogłem się tego spodziewać przy kilkunastu stopniach powyżej zera i zwiększonej wilgotności…Zastanawiam się co z nią zrobić, w końcu przeplatam przez pas biodrowy…

20131026_122024

a potem przekładam „paczuszkę” od spód i mocniej zaciskam – powinno się trzymać…”Show must go on” – wlókł się nie będę jak emeryt, pobiegnę…Rzut oka na Garmina, a tu niemiła niespodzianka – zapomniałem go wystartować, gdy przystanąłem po drugiej stronie obwodnicy 🙁 – będę miał „dziurę” w zapisie trasy…. Pada soczyste przekleństwo…Startuję zegarek, powoli ruszam…truchtam, choć daleko mi do komfortu – mam nadzieję, że to tylko chwilowy bunt ciała 😉 ….Wybiegam na asfalt, mijam parking leśny, docieram do gastronomii i dalej do brzegu jeziora…Ból jakby ustępuje, chyba dlatego, że – dosłownie – mam go „gdzieś” 😉 😉 …Powoli nawet się rozkręcam – ale to dlatego, że czuję zbliżający się koniec dzisiejszych zmagań…Wreszcie mostek….Wody!!…Bardzo chce mi się pić, dopadam więc najpierw schowanej butelki, potem się rozciągam, pomijając to, co pobolewa. Trochę powiewa, więc kurtka wraca do łask 🙂 . Nie chcę już zabawiać tu więcej, wracam do auta z nadzieją, że zjawię się tu jutro ponownie, tym bardziej, że jestem umówiony wcześniej z Agnieszką na „przedzajęciowe” kółko…W samochodzie mam jeszcze bidon z piciem – korzystam…Patrzę na płytę stadionu i przychodzi mi do głowy, że może wysilę się jeszcze trochę i skalibruję zegarek, by rozwiać wątpliwości z poprzedniego testu co do różnic w pokazywanym a uśrednianym tempie…Naprawdę, nie chce mi się już……ale kiedyś to i tak muszę zrobić. Przez chwilę nie pada, nawet jakby się jaśniej zrobiło. Aplikuję sobie więc na dokładkę jeszcze dwa kółka tartanowe, wpatrując się w „cyferblat” 610tki…Trochę mnie rozczarowuje, bo w trakcie kalibracji nie wyświetla mi tempa, a ten parametr był dla mnie ważny – chciałem odmierzyć 800 metrów przy 5:30, a tymczasem…biegnę „na czuja”…Cóż, wyjdzie jak wyjdzie, nie chce mi się zastanawiać….Kończę, schodzę ze stadionu, wsiadam do auta i wreszcie wracam… 🙂

Garmin zapisał…

…ale serwis GC ma chyba konserwację, więc nie pokażę tym razem tracka… 🙁

Wrażenia…

Dzień w nie obfitował :D. Najpierw niedoszacowane tempo w teście, ale za to kapitalna zabawa z Magdą w roli głównej 🙂 . Potem niemniej fajne, szybkie kółko wokół jeziora – również jej zasługa 🙂 …Na koniec samotne krążenie, ból i utrata motywacji, by coś ambitnego „udziargać”. Finał – dziwna i nie wiem, czy udana, kalibracja…

Kurtkę zdążyłem polubić, nim ją sprawdziłem  akcji – po prostu podoba mi się 😉 . Test nie wyszedł powalająco, ale też nie rozczarował. Tak, jak się spodziewałem, przy mocniejszym wysiłku i wyższej temperaturze kurtka będzie barierą dla termoregulacji i w efekcie zatrzyma wodę – nie jest to membrana, ale i ona nie radzi sobie dobrze w takich warunkach. Co ważne – wiatrówka jest lekka jak puch, a po złożeniu mała i poręczna. łatwo też schnie, więc jeśli będzie naprawdę wiało i nie będzie letniej sauny jesienią 🙂 , to może oddać spore przysługi.

**********

Jeszcze jedna niespodzianka czekała w domu…Podkusiło mnie, by wdepnąć na wagę, która z reguły jest w drodze pod albo spod prysznica….Cóż, historia dzieje się na naszych oczach…. 😀 ….

20131026_140139

To oczywiście tylko cyfry, liczy się to co w sercu…ale…miłe to, bo ilekroć przechodziłem przez szklaną płytę, tylekroć były tam trzy cyfry przed przecinkiem 🙂 .

Znikam w oczach 😀 😀 😀 😀 ….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *