Czwartek 26.09.2013r.

 

Samotnie w górę Doliny Santa Felicita..

Wieczór za wieczorem, spędzane na wesoło, nie pozwalały na potruchtanie…Wczoraj Marek próbował mnie wyciągnąć po kolacji i winie, ale zważywszy, że separacja między posiłkiem a wysiłkiem u mnie to minimum dwie godziny, a do tego nie biegam po spożyciu, nie dałem się zabrać 🙂 . Mój kolejny plan biegowy zresztą, jak pisałem wcześniej, był zgoła odmienny 😀 ….Miałem ochotę na zapuszczenie się w dolinę, która zaczyna się kilkaset metrów od campu, za naszą ulubioną, ziejącą magicznymi zapachami włoskiej kuchni, Anticą Abbazią. Ochotę tym większą, że zabrałem ze sobą „Mizunki”, dedykowane w teren… 😀 . Poszedłem więc spać z konkretnym zamiarem w głowie…

Siódma z minutami….Budzik…Po raz pierwszy ustawiony na tym wyjeździe (!) – to przecież urlop, tu nie wstaje się na rozkaz 🙂 . Zmniejszyłem głośność na tyle, by postawi na nogi tylko mnie – w końcu od reszty ekipy dzielą mnie jedynie brezentowe ścianki namiotów… 🙂 …Leżę chwilę wpatrzony w sklepienie namiotu – na zewnątrz budzi się dopiero dzień, wokół cisza, wszyscy odsypiają wczorajszy wieczór…Ja go spędziłem z Jurkiem, ochrzczonym przez nas „Jerzykiem” – by go odróżnić przy komunikatach radiowych, podczas akcji w powietrzu, od drugiego Jurka, który przyjechał ze mną i też jest z nami co roku. Do późna siedzieliśmy przy winie, słuchając wyjątkowej muzyki końca lat 60-tych, początku 70-tych…Reaktywowaliśmy armię gwiazd z Jimim Hendrixem i Jenis Joplin na czele 😀 . Niesamowite, jak muzyka potrafi jednoczyć, a jednocześnie jak tęskno jest przy obecnej mizerii w tej branży za czymś porywającym i wyjątkowym…

Teraz leżę w namiocie i na wspomnienie tych leciwych kawałków uśmiecham się do siebie. Czas wyjrzeć na zewnątrz…..Słońce dopiero co wychyliło się zza horyzontu….

20130926_071622

Bosssski widok 😀 ….Szykuje się kolejny ładny i lotny dzień 🙂 . To ważne, bo prognozy meteo nieco straszyły – dziś miał nadciągnąć front i popsuć nam humory. Póki co, jest świetnie…Ciuchy miałem już uszykowane, przekładam tylko czujnik z Ekidenów na „Mizunki” i jestem gotów do akcji. Szeleszczę żwirem wychodząc z campu. Powietrze jest niesamowite – poranny chłodek nie jest jak nasze krajowe zimno, raczej jak schłodzone piwo dla spragnionego… Idealne warunki do biegu 😀 …

Chwila rozgrzewki, by stawy przygotowały się na luźne, piarżyste podłoże i na kierunek – pod górę! 😀 . Zostawiam po prawej knajpkę i zanurzam się w zieloność u progu doliny. Od początku ścieżka, zgodnie z przewidywaniem, usłana jest drobnymi kamykami – trzeba uważać, by nie „stracić” kostki….Od razy czuję, że szlak delikatnie się wznosi, szybko wzrasta tętno….W sumie nie biegam w ogóle o poranku, to też zaskoczenie dla ciała, że podniosłem się z łóżka i funduję mu od razu wysiłek 😉 ….Dobiegam do „wrót” Valle Santa Felicita. Stoi tu charakterystyczna, żółta kapliczka poświęcona Św. Felicji…

20130926_073624

Nie poświęcam jej teraz uwagi – zrobię to w drodze powrotnej, zostawiam ją więc po lewej i „ciągnę” dalej kamienistą ścieżką naprzeciw przygodzie 😀 ….Biegną tędy piesze szlaki górskie, co jakiś czas mijam „klapki” z bieżącą wysokością, kierunkiem trasy i czasami przejścia…

20130926_074310

Środek doliny wygląda jak wyschnięte koryto górskiej rzeki, po której….nie ma ani śladu 😀 – zapewne jednak tędy właśnie płyną wartko wody podczas gwałtownych ulew….

20130926_074716

Ścieżka coraz bardziej się podnosi, szlaki rozdzielają pomiędzy siebie brzegi doliny, która coraz bardziej się zwęża…ja pozostaję na razie po jej prawej stronie….

20130926_074956

Jest coraz trudniej…Miejscami przystaję dla złapania oddechu, a miejscami, by pokonać skalne progi….Za nimi przytrafiają się też króciutkie zbiegi…Wrota doliny zostają już sporo za mną….

20130926_075249

Docieram do znanego mi z opowieści, magicznego miejsca, gdzie z prawej i lewej strony wznoszą się strzeliste skały. W górę biegną tu trasy wspinaczkowe, których skala trudności wymalowana jest na małych „tabliczkach” informacyjnych wprost na skale 🙂

20130926_075803

Ścian pilnują drewniane stanowiska, służące „skałkowcom” do „szpejenia się”, czyli do uzbrajania przed wejściem w ścianę…..Mnie zachwyca co innego: po prawej pochyla się drzewo, jakby oddając cześć wszystkim tym wędrowcom, biegaczom i wspinaczom, którzy porzucają komfort i ciepło „czterech ścian”, przybywają tu, podejmując wysiłek…. 😀

20130926_075707

Tuż za tym majestatycznym i urokliwym miejscem zanurzam się mocno w las. po raz pierwszy Garmin kilkukrotnie sygnalizuje utratę sygnału (!) – nie dziwi to, skoro brzegi doliny mocno zbliżyły się do siebie. Teraz staję na odwróconym czubku litery „V”, by zdecydować, którą stroną pobiegnę dalej….Jestem ~400m. n.p.m – jest to niemal dokładnie początek 3go kilometra trasy…

20130926_080132

Lewa wydaje mi się ambitniejsza 😀 – wybieram tą. Tu „rozgrzewka” już się skończyła 😀 😀 – wąziutka ścieżynka zakosami prowadzi ostro w górę….Serducho pracuje solidnie, tempo spada, co chwilę bieg przechodzi w marsz, bo trzeba się wspinać przez skalne przeszkody….Rzut oka za siebie rozwiewa wątpliwości – to już prawdziwie trailowa kraina 😀 ….

20130926_080417

O tym, że szybko się wznoszę, przekonuje mnie widok z boku…

20130926_080853

Tu jeszcze szlak porastają drzewka, wyżej jednak ścieżka zaczyna przypominać półkę przyklejoną do ściany….

20130926_081006

Przy zmęczonych nogach i arcy-nierównej nawierzchni, pełnej wystających kamieni i luźnego, skalnego gruzu, bardzo łatwo się potknąć…Staram się wzmóc czujność…Nagrodą są widoki, które otwierają się na dolinę 😀 …..

20130926_081036

Kolejny zakręt….

20130926_081044

Teren się odsłania, ekspozycja rośnie…Błąd tu sporo by kosztował..Jakby instynktownie biegnę, trzymając się bliżej ściany….Na zegarku wybija trzeci kilometr….Jestem wysoko, trasa kusi, by brnąć wyżej i wyżej….Przeliczam czas. Ustaliłem sobie wstępnie, że najpierw pobiegnę wspomniane 2km pod górę do stóp zakosów, a potem będę się wpinał przez kilometr, by bieg do i z powrotem liczył przynajmniej 6km….Ważna jest zarówno forma – czuję już w nogach obciążenie, a nie chcę się skontuzjować, jak i czas – mija 27 minut od chwili, gdy ruszyłem, zegarek pokazuje niemal ósmą, a czeka mnie jeszcze powrót tak, by zdążyć się wykąpać i zjeść coś, nim pojedziemy w górę latać 😀 ….Z bólem patrzę przed siebie….

20130926_081111

No dobrze…..jeszcze kawałeczek, by zobaczyć, co jest dalej 😀 ….Dalej jest…podobnie, bardziej wąsko…

20130926_081708

Być może wyżej jest jakiś fajny punkt widokowy, a jeszcze wyżej plateau….ja jednak nie dotrę tam tym razem, czas się niestety odwrócić i ruszyć w dół…

20130926_082016

Zbieg wcale nie jest prostszy, staram się – mimo swej masy – robić to lekko i dynamicznie, a jednocześnie z największą uwagą – stromizny raz z lewej, raz z prawej straszą… 😉 ….Są miejsca – progi, gdzie muszę pomału…schodzić 🙂 ….

20130926_082619

Teraz w biegu odpoczywam, co nie znaczy, że się dekoncentruję – licho nie śpi, kilka razy moje luźne kostki poczuły zbyt dużą swobodę 😉 …Krajobraz łagodnieje….Dobiegam do polany z kaplicą – tu postanawiam do niej zajrzeć, podziękować patronce i gospodyni tego miejsca za wsparcie, a potem zrobić kilka ćwiczeń…

20130926_084400

Tradycyjnie trochę stretchingu, pompki, brzuszki na mokrej trawie i ruszam dalej…Czuję się wybornie 🙂 Za mną niezwykłe wrażenia, przede mną piarg i droga na parking przed Anticą…Mam sporo sił, pora jeszcze nie jest najgorsza…Tempo z typowo górskiego, wraca do nizinnego – na zegarku ~6:00. Mimo moich trailówek na nogach, które świetnie się spisały w górach, postanawiam dołożyć jeszcze z kilometr twardymi uliczkami Semonzo, trzymając się ile się da traw, zamiast chodnika….Są miejsca, gdzie nie udaje się to wcale, ale i takie, gdzie zielony dywan daje ulgę stawom, ot, choćby w pobliżu naszego lądowiska…

Urocze, włoskie miasteczko budzi się do życia….

20130926_085555

Ponad głowami góry oświetlone porannym słońcem…Jest już ciepło, temperatura rośnie z minuty na minutę. O tej porze roku, w pełnym słońcu, mamy tu naszą krajową letnią aurę, wręcz upalną 🙂 . Zakręcam w stronę campu, by nie wydłużać specjalnie trasy – 7,7km wystarczy w zupełności. Jestem bardzo zadowolony…Nie – jestem szczęśliwy! 😀 .

Endorfiny rulez!!!

Garmin próbował nadążyć…

Wrażenia…

Bezwzględnie jedna z najpiękniejszych tras, jakie miałem okazję „nadgryźć” – celowo tak piszę, bo to był ledwie początek szlaku, prowadzącego w góry, m.in. do malowniczej wioseczki Campocroce. Za rok mam nadzieję wspiąć się wyżej 🙂 . Wszystko było zachwycające: świt, start o poranku, chłód doliny, majestat gór, jakaś niezwykle wzniosła samotność, niemal metafizyczna – tylko ja, mój oddech i łomot serca o skały….Niezapomniane widoki, przepaście i trudna, wymagająca maksimum uwagi , kamienista ścieżka…

Buty spisały się na medal – przede wszystkim chroniły palce, którymi nie raz „przydzwoniłem” w wystające kamienie…Nie sprawdziłem, jak trzyma bieżnik, bo on…nie miał się czego trzymać 😉 – pod stopami miałem skalne rumowisko pełne kamieni i kamyczków, nogi raz za razem „odjeżdżały” w różne strony – raz nawet, przy zejściu, uciekły zupełnie, a ja lądowałem na dłoniach 😉 …..Mimo to Mizuno Wave Ascend 6 zdały egzamin celująco 😀 .

Dłuuuugo, bardzo długo będę wracał duszą do tych niezwykłych chwil mojego pierwszego, zamierzonego, górskiego krótkiego trailu…….:D 😀

2 myśli nt. „Czwartek 26.09.2013r.

  1. Takie bieganie przenosi człowieka w inny wymiar 🙂 Nie liczy się czas , liczy się otoczenie. Nie ma parcia na wynik jak na codziennym treningu, jest za to czas na podziwianie widoków i na sam na sam ze sobą . Takie chwile są bezcenne!

    • Dokładnie tak, jak piszesz…lat temu wiele właśnie dlatego szedłem w góry – byłem w innym świecie. Teraz pobiegłem – taki trening nie jest tylko treningiem, to obcowanie z czymś niezwykłym…Rodzaj uniesienia, które trudno opisać…Najchętniej wszystkich bym zabrał tam, do góry, by w ciszy zasmakować tego…. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *