Czwartek 31.10.2013r.

 

Pod gwiazdami…

Już na początku tygodnia ten czwartek zapowiadał się…ekscytująco… I o ile z ręką na sercu można to było powiedzieć o wieczornym bieganiu z przyjaciółmi, o tyle o reszcie dnia – z przymrużeniem oka…. 😉

Pobudka. Pierwszy punkt programu – jadę na cmentarz, by ogarnąć grób ojca..Z zegarkiem w ręku. Muszę się sprężać, bo o 11tej, na Ławicy ląduje rodzina z Londynu i pierwsze kroki zrobią właśnie do nas…W międzyczasie, o 9tej, na stole operacyjnym ląduje mój brat…Próbował negocjować z lekarzami, bo chciał się z krewnymi spotkać – w końcu bywają przeciętnie raz na…20 lat 🙂 – ale się nie udało 🙁 …Szczęście w nieszczęściu ten zabieg to poprawka po lekarzach z Jeleniej Góry, nie zagraża życiu, choć to zawsze operacja…Jest też biuro i praca….Jakoś udaje się to wszystko ogarnąć, ale dla bezpieczeństwa potwierdzam przyjaciołom godzinę 20tą na nasze biegowe spotkanie – po wyjeździe rodziny chcę jeszcze zajrzeć do brata..

Wychodzi na to, że gdybym się umówił na 19:30, zdążyłbym akurat, ale pół godziny więcej daje mi komfort. Mogę bez pośpiechu się przebrać, spakować i wyruszyć bez gnania ulicami „na łeb, na szyję”…Nie będzie dziś, co oczywiste, Agi, bo bawi daleko..nie zjawi się Adrian, któremu wyskoczyło spotkanie…Potwierdziła się Magda i Maciek – jeśli nikt nie dołączy, to szykuje się zabójczy duet towarzyszący: „Piękna i Bestia” 😀 😀 .

Ledwie zostawiam auto i odwracam się, by podejść do przejścia pod Dąbrowskiego, a dostrzegam znajomą sylwetkę po drugiej stronie, oczywiście w różowej bluzie 🙂 , która – i to mnie zaciekawia – dość rześko biega…w tą i z powrotem w okolicy uliczki, doprowadzającej do rogatki…”No..ok” – myślę – „zapewne Magda przybiegła, a nie przyjechała, z domu…tylko dlaczego się tak zapętliła?? Czyżby dokręcała już jakiś dystans”…Wiedziałem, że dziś przedpołudniem Maciek wybiegał dystans półmaratonu (!), co przekornie opatrzył podpisem „Rozgrzewka przed wieczornym bieganiem” 😀 – zdążyłem już przywyknąć do jego „ekscentryczności” 😀 :D….ale Magda??..Czyżby wzięła przykład??….Wychodzę z tunelu, ale już jej nie ma…Rozgrzewam się w truchcie do torów…Widok przyjaciół natychmiast wywołuje mój uśmiech 🙂 …

20131031_200218

Od razu zadaję Magdzie pytanie…Okazuje się, że nie przybiegła bezpośrednio z domu, ale…”trochę” zboczyła w kierunku Ławicy…Ma już na liczniku..12km (!)….Boże! – a przecie umówiliśmy się na spotkanie, by przebiec…”dychę z hakiem”!! Tymczasem każde z nich ma już na starcie więcej w nogach…..Myślę sobie: „co ja tu, maluczki, z nimi robię??” 😀 😀 . Zapomniałem, że Magda też zagląda do netu i też czyta wpisy Maćka… Podziałało jak impuls – postanowiła się przed bieganiem…”dobrze rozgrzać” 😀 😀 .

Strzeszynek pozostaje naszym celem. Odpalamy wszyscy czołówki i w drogę…Świetny zespół, w lepszym nie mogłem się znaleźć. Oboje mają niesamowite możliwości, oboje ambitni i wiedzą, czego chcą. Mimo, że wspólne bieganie ma charakter towarzyski, ich obecność jednak zawsze dodaje mu smaku sportowego. Jedynym „hamulcowym” mogę być ja, ale postaram się, by na mnie nie czekali 🙂 . Tempo, co można było przewidzieć, jest – delikatnie mówiąc – wartkie 😀 …choć Maciek co czas jakiś sam upomina, że za szybko biegniemy i trzeba zwolnić. To mi się u niego bardzo podoba, bo dla niego prędkość naszego przemieszczania, nawet, gdyby nas „zatykała”, byłaby spokojnym truchtem – tymczasem czuwa, byśmy „nie szaleli” 🙂 .

Od początku jest wesoło – wszyscy czekamy na to nasze spotkanie, więc teraz świetnie się bawimy 🙂 ..Ciemność wokół rozświetlają trzy światełka – ścieżka przed nami nie skrywa tajemnic, poza nią, w tle, jest za to czerń lasu…Pogoda do biegu wyśmienita – zdecydowałem się pobiec bez bluzy, tylko w termo i koszulce technicznej i czuję, że to był dobry wybór 🙂 . Na szlaku nie spotykamy żywej duszy….

Mijamy Lutycką, kierujemy się „biegostradą” do Biskupińskiej…Biegniemy naprawdę sprawnie i całkiem szybko, a jednak wciąż śmiejemy się i rozmawiamy. Co jakiś czas trącam łokciem Magdę 😉 , bo biegniemy wszyscy równolegle…Kątem oka widzę jej i Maćka dłonie, naprzemiennie zaglądające z każdym krokiem do wnętrza kuli światła przed nami 🙂 …Nie patrzę na nich, bo za każdy obróceniem głowy podąża latarka, a z nią jasność, która oślepia…. Przy stadninie Maciek wyhamowuje nas na „pauzę techniczną”…Wokół jest magicznie cicho, na ciemnym niebie skrzą się gwiazdy…Jest sielsko-czarodziejsko-anielski :D….niezwykle urokliwie…

Chwila przerwy skutkuje tym, że gdy ruszamy szybko tempo skacze do przodu i choć Pędziwiatr strofuje, my nie zwalniamy za bardzo…Ostatni kawałek jest nieznacznie pod górę, potem w lewo i prosto do plaży…Brzeg wody wynurza się z ciemności dopiero, gdy pojawia się w zasięgu naszych czołówek….

Nikogo nie ma. Absolutnie pusto. Jesteśmy tu sami. Zatrzymujemy się na pomoście oparci o metalową balustradę. Jakby odruchowo, w majestacie ciszy wokół, rozmawiamy niewiele głośniej od szeptu 🙂 …Gasimy światła – jedyna sztuczna bariera, dzieląca nas od przyrody wokół znika, wtapiamy się w mrok…Oczy po chwili się adaptują….Podnosimy głowy, a nad nami gwiezdny dywan….Niezwykły i fascynujący widok… 😀 . Szukamy wzrokiem i rozpoznajemy kilka znajomych konstelacji…Ciepło biegu teraz otula przyjemnie…Zapatrzeni, zasłuchani, rozmawiamy cicho, jakby bojąc się, że głośniejszym tonem, czy gwałtowniejszym gestem można spłoszyć tą chwilę, zdmuchnąć jak płomień świeczki……Strasznie cieszę się, że właśnie my troje możemy teraz tu być razem 😀 … Zawsze – czy w lataniu, czy w bieganiu, czy w każdej innej aktywności, starałem się szukać piękna i uroku schowanego w drobiazgach, czasem zupełnie z boku, poza nurtem, poza tematyką przewodnią – to właśnie taka chwila, paradoksalnie w biegowym zatrzymaniu, chwilowym bezruchu jest „wisienką na torcie” dzisiejszego wieczoru, dla mnie najcudowniejszym jego momentem, kulminacją….Teraz czuję przez skórę, namacalnie, że każda minuta naszego życia składa się z sekund, te zaś z milisekund, które potrafią trwać wieki… 😀 😀 …

Coś zakwiliło niedaleko, odezwał się jakiś ptak przebudzony…Przyroda, niby utulona do snu, jednak żyje i daje znać o sobie tajemniczym dźwiękiem…Wieczór przygarnia nas, obejmuje swoimi chłodnymi ramionami…Czas się rozruszać…Błyskają znów trzy lampki…Teraz trzeba przebiec łąkę do lasu i ten odcinek najbardziej uświadamia, że to jednak nie sierpień, a późny październik 😉 …W lesie już cieplej, własny system grzewczy zaczyna działać…Tym bardziej, że tempo wciąż odbiega od „spokojnego”, co Maciek znów trafnie zauważa 🙂 . Nazwałbym je „endorfinowym” lub „radosnym”, w każdym razie biegnie się super, nie zmieniamy tego 😉 …Przy stadninie znów króciutka pauza – gestem wygaszam latarkę i łapię kolejną chwilkę w blasku gwiazd….Mamy jeszcze kawałek przed sobą, ale – w przeciwieństwie do dnia – dystans odmierza się tym, co pojawia się w świetlistej chmurze przed nami..O tym, że zbliżamy się do Lutyckiej informuje…szum przejeżdżających aut i błyski pomiędzy drzewami…Kiedy przechodzimy przez asfalt, mam wrażenie, jakbyśmy wracali z wyprawy do Hadesu i właśnie przekraczali Styks 😀 … Na potwierdzenie Magda mówi: „Jesteśmy u siebie” 😀 … – bo nad Rusałką czujemy się jak w domu 🙂 …Jeszcze kilometr i skręcamy w stronę naszego podbiegu…Tempo teraz na zmianę pokazuje 4:xx/5:xx…Czuję w oddechu intensywność jeszcze dobitniej, gdy pokonujemy nasze wzniesienie…Tuż za nim urywa się do przodu Maciek, co nas szczególnie nie dziwi, a wprowadza raczej w wesołość 😀 . Mnie nie chce się tym razem zmieniać biegów, w miarę równym tempem dobiegam z Magdą do rogatki, śladem Pędziwiatra. 10,8km…Cóż to jest przy moich miłych kompanach, których liczniki zatrzymały się gdzieś pomiędzy przedłużonym półmaratonem, a długim wybieganiem pod maraton…”Co ja z Wami tu robię, do licha?” pytam retorycznie… 😀 ….Rozciągamy się, a potem postanawiamy, że na drugą stronę Dąbrowskiego…podbiegniemy 😉 . Tak oto dokładam 200 metrów do „jedenastki”… W naporze endorfin proponuję nawet, że potruchtamy jeszcze dalej, odprowadzając Magdę w kierunku domu, ale ona nie podchwytuje pomysłu. Znika w ułamku sekundy, zostawiając po sobie szeroki uśmiech i iskierki spojrzenia oraz…czołówkę w moich dłoniach 😀 …Tak się umawialiśmy niedawno, że ją zabiorę, potestuję, pobawię ustawieniami i porównam ze swoją…Teraz, w najbliższy, świąteczny weekend, który spędzę – niestety – daleko od Poznania, biegając samotnie, będę miał czas i okazję przyjrzeć się z bliska jej Petzl’owej Myo RXP 2.

Zapraszam Maćka do auta – mamy jeszcze kilka chwil podróży, by pogadać … 😀 .

Garmin zapisał pod gwiazdami….

Wrażenia…

Puentę dzisiejszego wieczoru najłatwiej uchwycić w dwóch słowach: „łapmy chwile!”…Cieszmy się każdą sekundą, nadajmy jej wartość, dzielmy ją z innymi…Ten moment, gdy otoczyliśmy się ciemnością nad brzegiem jeziora, zatopiliśmy się w ciszy jak w sanktuarium z roziskrzonym sklepieniem na długo zostanie w pamięci…To była chwila z tych nielicznych, których nie chce się przerywać nawet oddechem… 😀 .

Z treningowego punktu widzenia było dziś szybko…Mimo, że średnia może tego aż tak nie potwierdzać (5:37), czuło się wyraźnie, że napieramy do przodu…Pewnie tak bywa właśnie, gdy kilka osób czegoś wyczekuje, a gdy to nadchodzi, emocje grają pierwsze skrzypce…Mam problem z moim footpodem po kalibracji – najprawdopodobniej przeszacowałem w sobotę tempo, gdy go ustawiałem, co teraz skutkuje błędnymi wskazaniami….Póki co zaniża tempo, co tragiczne nie jest, bo mimowolnie przyspiesza bieganie treningowe, ja jednak pokuszę się chyba o powtórny test na płycie stadionu…

Przede mną trudny weekend ze ze świątecznym, piątkowym podróżowaniem, a potem zaduszkowe, solowe bieganie po zachodniopomorskich lasach…I to właśnie wtedy, gdy Maciek, Magda, Piechu, Dorota i kilku innych biegowych przyjaciół będzie zmagać się w otwierającym cykl, biegu Grand Prix Poznania zBiegiemNatury….. 🙁

Będę duchem z nimi….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *