Sobota 02.11.2013r.

 

Biegowe Zaduszki….

Od czasu, gdy biegam w grupie, solowe wyprawy w teren nie budzą już tak wielkiego mojego entuzjazmu. Oczywiście, są potrzebne, bo korzeniami im bliżej do solidnego treningu „z kartki”, ale stają się monotonne i bardziej kojarzą się z wykonaniem konkretnej pracy, niż radością z wolności i bycia w naturze. Nic nie zastąpi mi uśmiechu uśmiechu i tego iskrzenia, jakie mają w sobie moi biegowi przyjaciele 😀 … Dziś jest dość szczególnie. W Poznaniu rusza nowa edycja biegów Grand Prix Poznań zBiegiemNatury, w których uczestniczy i Magda, i Maciek, i nasze Bliźniaki, i dawno nie widziany Piechu, i Dorota – nasza Królowa Maratonów…O 11tej wszyscy ruszą do „szybkiej piątki” nad Rusałką – ja chcę „korespondencyjnie” pobiec z nimi 😀 . Mam swój cel…A dystans pewnei zrobię dwa razy dłuższy…Tak zamierzam.

Gdyby patrzeć na pogodę…

20131102_103211

można byłoby spokojnie zarzucić kołdrę na głowę, by oszczędzić sobie takiego widoku. Stalowe niebo, kwintesencja listopadowej szarości – pada regularny deszcz, wtóruje mu wiatr…Poezja jesieni!….W takich chwilach cel się przydaje 😀 , staje się kluczowym argumentem, by dobrowolnie przekroczyć próg domu…

Wybieram znajomą mi trasę, na tyłach wioski, brzegiem otwartego pola, potem w kierunku lasów. Jeśli uda mi się, najchętniej zrobiłbym jakąś pętlę i wrócił po swoich śladach – w taką pogodę ochota na poznawanie dziewiczych zakątków jest, delikatnie ujmując.. znikoma 😉 ….Chciałbym po prostu włączyć autopilota, tempomat i przez tą godzinę zwracać uwagę tylko na przyrodę, „nie widząc” aury”…

Jedno, co pociesza to to, że dość ciepło, ok. 8iu stopni…Wystarczająco, by założyć na górę tylko termo i moją lekką wiatrówkę…Pierwszy kontakt, gdy wychodzę spod okapu domu jest średnio sympatyczny – dmucha, zacina deszczem…Robię to jednak z premedytacją 😀 – wiem, że właśnie w taką pogodę powinno się trenować, bo to kształtuje charakter, odbiera argumenty, gdy kiedyś leń dopadnie w piękne, słoneczne dni…Skoro dziś wychodzę i można :), to tym bardziej, gdy będzie lepiej…

Póki co muszę zmierzyć się z siłami natury…Już poza granicą budynków staję oko w oko z „mocą jesieni”….Brrrr….No cóż, fakty są takie: z nieba leci, z pola wieje, pod nogami  – do wyboru – błotne kałuże lub strasznie nierówne kępy trawy pomiędzy koleinami…Nie są to warunki wymarzone 🙂 …Przyjmuję strategię: wolno, uważnie, a przestrzeń pomiędzy uszami pozwolić wypełnić muzyce… 😀 😀 …Czerpię ją z telefonu, o czym przypomina mi dźwięk przychodzącej rozmowy w słuchawkach, gdy tylko osiągam styk lasu…Odbieram, nie widząc kto dzwoni i i na chwilę przystaję. Mogłem odpuścić, no ale cóż…2 minuty schodzi…Ruszam dalej…Mizunki wreszcie mają co robić – uczepiają się gruntu, który dziś, w gładkich od spodu Ekidenkach byłby zabójczy…

Wyruszyłem mniej więcej wtedy, gdy „moi”, tam w Poznaniu, rozpoczynali rozgrzewkę..Teraz rzucam okiem na zegarek – ruszyli 😀 …Uśmiecham się i zaciskam za nich symbolicznie kciuki 🙂 … Nie chcę żyłować tempa, nie ma ku temu warunków, ale ono i tak oscyluje koło 5:30, a chwilami sięga poniżej 5:00, czyli mniej więcej tak, jak biegłbym w Grand Prix 🙂 🙂 …. Niesie mnie też muzyka, którą delikatnie sączy się do ucha….Droga wznosi się najpierw nieznacznie i równomiernie opada, potem mocniej faluje…W lesie nie wieje, jest spokojnie, krok za krokiem połykam przestrzeń, co jakiś czas kontrolując na Garminie tempo i myśląc: „…oni są teraz tu…a teraz już tam…” . Za trzecim kilometrem trasa zaczyna meandrować, a jej jakość robi się beznadziejna – staram się, jak mogę unikać głębokiego błota, kluczę więc między kałużami, łapiąc suche wysepki lub kępki trawy…Gdy zegarek zaczyna odmierzać piąty kilometr, osiągam skraj pola – droga tu odbija w kierunku przeciwnym do mojego zamierzonego…. Decyduję się biec śladem kół samochodu, na wprost, wzdłuż krawędzi pola…Utrudniam sobie zadanie, bo deszcz rozpracował już tu grunt i teraz wszystko pod nogami jest lepkie i luźne..Łydki mocno pracują…Jeszcze kawałek…Wibracja na nadgarstku: 5km…Uff, zwalniam i zatrzymuję się…Nie planuję długiego postoju, ale chciałem dziś trening odmierzyć tak, jak przyjaciele, tam, daleko…Potem zamknąć pierwszą część, zresetować i biec dalej…

Patrzę przed siebie…Pole, które zieleni się, ale nie wiem, czy uprawą (bardziej to przypomina ugór), wyraźnie wznosi się – teren jest tu mocno naznaczony przez lodowiec wieki temu…Las, a właściwie lasek, brzegiem wybiega mocno w pole, w zagłębienie, zapewne podmokłe…”Moje” ślady samochodowe zdają się objeżdżać go po krawędzi…Ruszam…zobaczę co jest dalej, może trafię na jakiś ślad polnej drogi…Zbiegam w dół, potem zaczynam się wspinać po łuku…Niestety ślad dokładnie obrysowuje zarośnięte błota i ucieka dalej w prawo…Ja mam przed sobą w oddali linię drzew, którą identyfikuję jako znajomą mi z dłuższego wybiegania drogę polną…Postanawiam do niej dotrzeć – jak? na przełaj, przez pole 😀 …..Pomysł może prosty, ale jak tylko zaczynam wbiegać pod górę, po nierównym, miejscami luźnym jak masło, gruncie, błyskawicznie się męczę i zaczynam szarpać oddech…”Dobra, na szczyt wzniesienia i pauza”..myślę..”rozejrzę się, co dalej”…Po połowie kilometra staję na szczycie i ciężko łapię tlen…”Jasny gwint!..” przechodzi przez myśl…”można się w czymś takim zajeździć…Ja chcę na drogę!”…Podnoszę wzrok – mam przed sobą może jeszcze raz taki odcinek…”Dajesz! Dajesz!” – ruszam tyłek do przodu, przebieram nogami z mozołem, idzie nawet nie „jak”, ale dosłownie: „PO GRUDZIE” :D….Z ulgą docieram do linii drzew. Znów płuca jak miechy pracują…

W tle za mną las, na brzegu którego „zamknąłem piątkę” i pole, do którego nie będę miał raczej sentymentu…

20131102_113448

Teraz cieszy mnie widok błotnistej drogi 😀 , którą rozpocznę powrót…

20131102_113451

Ważne, by mi ziemia nie uciekała znów spod butów 😉 …Pomału się się rozpędzam, na odcinku do „zielonej granicy” trasa opada, co mi pomaga złapać rytm…Nie spieszę się, a jednak tempo utrzymuje się na poziomie 5:20-5:40, co jest pocieszające. Tym bardziej, że w cieniu drzew, w głębi lasu znów muszę uprawiać gimnastykę artystyczną z uwagi na zalegające błoto i miejscami bardzo rozjeżdżony kołami leśników szlak…Koło 9go kilometra, na dłuższym podbiegu, czuję już zmęczenie, staram się więc utrzymać 5:40 i kontrolować oddech…Rozluźniam się, co mi dodatkowo pomaga…Gdy odbijam skrajem wioski, zostaje mi już tylko kilkaset metrów – postanawiam trochę przyspieszyć, ale bez szaleństw, bo tu też trzeba zachować ostrożność. Gdy dobijam do miejsca startu, „wibruje” 11ty kilometr. Z ulgą wyhamowuję…

Tylko deszcz nie robi sobie przerwy… 😉

20131102_120809

Fakt, że przez niemal cały bieg, byłem głuchy na to, co dzieje się z pogodą – dopiero teraz wraca mi świadomość 😉 😉 …Na otwartych przestrzeniach przypominał o sobie wiatr, ale kurtka spisała się na medal. Robię kilka rutynowych ćwiczeń i z dzika rozkoszą wracam pod dach….Do ciepła….

Garmin pracowicie kreślił tracka….

Solidarnościowa „piątka”:

i powrót:

Wrażenia…

W jesienny, deszczowy, szaro-bury dzień, gdy przemierza się solowo błotniste leśne dukty, samotność biegacza doskwiera….Mnie dziś ratowała muzyka, na niej mogę polegać zawsze…Pod koniec trasy co prawda słuchawki oznajmiły, że kończy im się prąd, czym mnie zmobilizowały do trzymania tempa, ale bez nich w ogóle byłoby ciężko…Ckniło mi się bardzo za doborowym, sobotnio-niedzielnym towarzystwem…Myślami byłem z nimi…Fakt, że choć oddaleni o 200km, ale „biegniemy razem” – ja tu, oni w zawodach – dodawał mi siły…Jutro czeka mnie kolejna „dycha”, jeszcze nie wiem, na jaką formę treningu się zdecyduję – po głowie chodzi mi siła biegowa lub interwały – ale jedno jest pewne: jeśli tylko nie będzie tornada, POBIEGNĘ … 😀

…Chociaż…w takiej nawałnicy….też mogłoby być ciekawie 😉 😉 😉

********

Pogoda nie odpuściła….Po powrocie, kąpieli i przegryzieniu „czegoś tam”, pojechałem na cmentarz……Siedząc w aucie, przez chwilę….zapatrzyłem się w to jesienne zasmucenie wokół….

20131102_144921

Deszcz tłukł o szybę, a ja…cieszyłem się…że dziś już dobiegłem do mety… 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *