Niedziela 11.08.2013r.

Ziarko do ziarka…

Pogoda od wczoraj się nie zmieniła, no może troszkę odważniej słońce rozsuwa chmury 😉 . Poranek niedzielny witam dobrym nastrojem – odkąd zaglądam na spotkania zBiegiemNatury, ten świąteczny dzień tygodnia ma dla mnie zupełnie inną wartość. Ranek jest uśmiechnięty, wieczór zaś…smutny, bo znów trzeba czekać długie 7 dni, by spotkać przyjaciół i wspólnie pobiegać…

Tym razem Garmin czeka na mnie naładowany, nie będzie więc powtórki z telefonem 🙂 . Ciuchy przygotowałem sobie wczoraj, by dziś wszystko było na czas. Wstawanie i tak jest późniejsze, bo o ósmej. Na spotkanie ma dotrzeć wreszcie Anita z Czesiem, na pewno nie będzie Magdy i Agi, być może (z dużym znakiem zapytania) stawi się Maciek…

Wczoraj wieczorem miałem miłą niespodziankę…Ponieważ ostatnio bieganie jest moją aktywnością dominującą, brakuje mi w tym roku kompletnie czasu na rower 🙁 … A tak się składa, że wraz z kupionym zegarkiem dostałem w komplecie uchwyt na kierownicę, by móc również swobodnie go używać jako urządzenia pomiarowego podczas korzystania z dwóch kółek. Mimo takiej zachęty jedyne, co zrobiłem przy rowerze dotychczas…to odkurzyłem go i uzupełniłem powietrze w kołach. Nie udało mi się wyskoczyć nawet na chwilę, aż do wczorajszego wieczora….Takim rzutem na taśmę, bo około zachodu słońca, dosiadłem „rumaka” z zamiarem zrobienia wahadła do Rusałki i z powrotem. Gdy oczekiwałem na zmianę świateł przy ruchliwej krzyżówce niedaleko domu, bawiąc się ustawieniami zegarka, mignęła obok mnie postać w niemal odblaskowej żółci na piersi….”Maaaaciek???” pomyślałem, podnosząc wzrok…Tak!! Ta charakterystyczna sylwetka, a przede wszystkim prędkość – to on!. Wykorzystał ciszę na jezdni i przeskoczył, nim zadziałała inteligencja świateł 😉 . Posłuszny sygnalizacji i uwiązany ustawianiem Garmina, zacząłem go ścigać z opóźnieniem…Miałem kilkaset metrów chodnika, on zdążył się zatrzymać i znów ruszyć – ruszyć jak Mo Farrah na finiszu 10 km! 😀 😀 . Naprawdę niełatwo go było dogonić…Udało mi się przed kolejnym skrzyżowaniem. Duże zaskoczenie – tak się jeszcze nie spotykaliśmy 😉 . Maciek chciał się zatrzymać, ale w ruchu gestem zachęciłem go do biegu – nie chciałem mu przeszkadzać, a jedynie chwilę potowarzyszyć 😀 . To, co mnie w Maćku ujmuje, to przede wszystkim ta fantastyczna prędkość, jaką rozwija swobodnie, jakby bez wysiłku, ale też i gotowość do rozmowy, zdradzająca, że to, co robi, jest wysiłkiem wysoce kontrolowanym, sąsiadującym z lekkością i prostotą 🙂 …Zrobiłem, jadąc obok niego, kółko po okolicznych ulicach – odbił w pobliżu Areny, przyjmując kurs na dom….Ja „pożeglowałem” spokojnie nad Rusałkę, którą objechałem w koło, a potem – przez znajomy parking na Lotników – dotarłem pod Inea Arenę i stamtąd do punktu wyjścia. To, że spotkałem Pędziwiatra, było dziełem przypadku, ale najwidoczniej nam pisanym 🙂 🙂

Dziś też mam nadzieję, że dotrze, bo wczoraj tego nie wykluczał. Poruszając się wytartym szlakiem poznańskich ulic wypatruję bijącej po oczach zółci 🙂 , ale niestety nie widzę….Zajeżdżając pod stadion przeżywam małe zaskoczenie – brakuje miejsca do parkowania! – no tak, aura idealna do sportu i rekreacji na świeżym powietrzu zdążyła już ściągnąć w te piękne strony szarańczę 😀 😀 …Cofam auto, dostrzegając wysiadającą ze swojego Dorotę – naszą saksofonistkę, która dopiero co wróciła z pielgrzymki do Hiszpanii. Wciskam się w nietypowe miejsce koło jej auta, załapując się nawet na niewielki cień. Razem idziemy w stronę mostku…

Anita z Czesiem, Kuzyn, Zosia Smosia, czyli Jola, już czekają. Dociera jeszcze jedna nasza koleżanka i jesteśmy gotowi do zajęć.

20130811_100035-jpg

Melduje się zdyszana Monika 🙂

20130811_100124-jpg

Możemy startować. Zostawiam butelkę za drzewem…Upss, znów nie włączyłem na czas zegarka (!) i teraz odpuszczam grupę, wyczekując, aż zameldują się satelity. Wreszcie łapię wystarczającą ilość, by odpalić zapis. Doganiam moich przyjaciół. Monia zabrała dziś ze sobą piłkę siatkarską, trochę bez powietrza – obiegając jezioro małym obwodem podajemy ją sobie wzajemnie w ruchu 😀 .

Kuzyn odwraca się tak, by być twarzą do rzucających…i tak dobiega aż w okolice gastronomii (to się nazywa samozaparcie!). Budzi tym zainteresowanie mijanych grup „kijkarzy” 😉 . Przechodzimy z biegu do ćwiczeń na ścieżce…

20130811_103356-jpg

20130811_103358-jpg

20130811_103401-jpg

20130811_103400-jpg

Monika omawia szczegóły…

20130811_103445-jpg

Ja ustawiam się na boku i rejestruję grupowe „pląsy” 😀

Przemieszczamy się do pustego placu gier i zabaw dla dzieci i tu, wykorzystując istniejące przyrządy dla najmłodszych, podciągamy się, wskakujemy z wyrzutem bioder na wysoką poprzeczkę i robimy „mostek”…

20130811_104614-jpg

20130811_104623-jpg

20130811_105231-jpg

Na deser dzisiejszego spotkania Monika funduje nam zabawę z piłką pt. „do pięciu podań”, w której panowie rywalizują z paniami 😀 . Ponieważ dziś jest nas dwóch facetów, werbujemy do niej biegacza, który rozciągał się w pobliżu 😉 . Pobudzone ambicje sprawiają, że ruch na trawie w słońcu, które już mocniej operuje, jest nawet męczący 😀 . Ale zabawa musi być, strat w ludziach i sprzęcie nie ma, więc nie jest źle 😉 . Kończymy wszystko truchtem do mostku i rozciąganiem.

Mam ochotę oczywiście pobiegać jeszcze, bo dystans dzisiejszy jest jak na razie skromny, ledwie 3.6km…Ochotę na wspólną, ale wolną „dogrywkę” ma Dorota – na pielgrzymce wiele się nachodziła, ale biegania jest głodna :)…Niespodziewanie zjawia się, kończący swoją treningową „dwudziestkę” Arek, mąż Doroty, która tak dzielnie wczoraj przebiegła 53km po górach w Chudym Wawrzyńcu w czasie poniżej 8h (jest niesamowita!!!) – odprowadzamy go do auta, rozmawiając o jego metamorfozie…Zdopingowany sukcesami małżonki mocno wziął się za siebie, zgubił już 8kg, wdrażając plan przygotowawczy do jesiennego Poznań Marathon’u. Po niemałym dystansie, jaki dziś za nim, aż promienieje z radości!! Zaraża nas tym pozytywnym nastawieniem, więc po „przepaku” w samochodzie i zabraniu plecaka, ruszam z Dorotą w stronę Strzeszynka :D…

Zastanawiam się, czy moja koleżanka poradzi sobie – ona też „łyknęła” pozytywnej energii Arka i nie przeraża ją odległość, jaka przed nami (2×6.5km) 😀 . Przyjmujemy baaardzo delikatne tempo, ~7:00. To umożliwia nam swobodne pogadanie, a jest o czym, bo oglądając zdjęcia Doroty na fejsie wiem, że wrażeń z Hiszpanii przywiozła wiele. W lesie, którym biegniemy, jest przyjemnie chłodno – odsłonięte fragmenty ścieżki są za to mocno wygrzane. Już za obwodnicą uzgadniamy, że razem „dociągniemy” do stadniny przy Biskupińskiej, a potem ja pognam dalej, a Dorota spokojnie sobie wróci. Tak też robimy – gdy docieramy do tablicy informacyjnej i ławeczki, robimy długą pauzę, kontynuując rozmowę w przyjemnym cieniu.

20130811_121221-jpg

Musze powiedzieć, że przyjemnie mi odpocząć – po starcie znad Rusałki i w tym wolnym tempie nie czułem się najlepiej…Byłem niespodziewanie słaby…ogólnie…Mocno się zastanawiałem, czy nie będziemy wracać razem. Wodę miałem pod ręką i korzystałem z niej, więc nie w tym była przyczyna…Po prostu dopadła mnie taka nagła niemoc – teraz, na ławeczce, szybko się odbudowuję 😉 i decyduję biec dalej.

Żegnamy się, a ja mam przed sobą jeszcze ~2km do plaży..

20130811_121233-jpg

Nad głową zbierają się groźne chmury, jest słonecznie, ale być może za jakiś czas spadnie deszcz…Dystans do pomostu pokonuję nawet szybciej niż w normalnym tempie, ~5:40, co mnie cieszy, bo słabość zostawiłem za sobą….

Nad jeziorem, jak zwykle w weekend, bardzo ludno – wchodzę głęboko na pomost, przysiadam na samym krańcu na betonowym cokoliku i słucham muzyki. Mocno wieje, temperatura powietrza jest przyjemna, ale jak na kąpiel i powrót w mokrych ciuchach chyba za niska, więc decyduję się chwilę posiedzieć i wracać. Słońce znika za „parawanem”…Idę do miejscowej gastronomii, kupić sobie trochę „paliwa” na bieg powrotny – dwa małe batoniki zaspokajają chwilowy głód i zabezpieczają mnie na powrót…Wychodzę na zewnątrz, bo w knajpce robi się gęsto – dopiero teraz widzę, dlaczego – zaczęło padać!…Błyskawicznie pojedyncze krople zmieniają się w regularny deszcz – na plaży panuje popłoch, wszyscy szukają jakiejś osłony przed deszczem…..Wszyscy..poza mną 🙂 🙂 . Ja spokojnie stoję sobie na zewnątrz, wcinam węglowodany i szykuję się do powrotu.

Ruszam, mijając grupki ludzi z zarzuconymi na głowy kurtkami – dziwne, jak to się zmienia perspektywa postrzegania warunków pogodowych: kiedyś deszcz mnie dołował, teraz cieszy, bo tworzy idealne warunki do przyjemnego biegu. W lesie, gdzie liście osłaniają trochę, mam teraz całkowicie pustą ścieżkę – jestem panem i władcą od prawego do lewego brzegu, nikt na mnie nie dzwoni, nikt się nie przeciska…Zdaję sobie sprawę, że ta komfortowa sytuacja potrwa tylko do ostatniej spadającej kropli, więc od początku biegnę dość żwawo 😀 :D…W okolicy Biskupińskiej słońce rozpycha chmury i natychmiast ruch na „biegostradzie” ożywa….Chwytam rytm w okolicy 6:00 i słuchając muzyki pokonuję dystans do Lutyckiej…Dźwięki w słuchawkach niosą…Bruce Springsteen i jego „I’m on fire” przeprowadza przez obwodnicę i pozwala zapomnieć o wysiłku…Muzyka wspaniale motywuje, odciążą umysł 😉 ….Batoniki pomogły, dodały sił, ale niestety skończyła mi się woda….Zahaczam więc o „Rusałkową” gastronomię – kupuję pół litra soku i pochłaniam go przed ostatnim kilometrem…..

Od początku wiedziałem, że dziś padnie rekord najdłuższego „przebiegu”. To oczywiście dystans przeplatany pauzami: zajęciami, regeneracją podczas rozmowy z Dorotą „przy konikach”, potem „chwilą dla siebie” w Strzeszynku, ale i tak – to będzie najdłuższa pokonana trasa w życiu 😀 😀 😀 …. Przy mostku mam na zegarku odczyt jeszcze „z przecinkiem”, więc zatrzymuję się jedynie na kilka ćwiczeń rozciągających, a potem truchtam w stronę auta…

….17,05km za mną!! 😀

20130811_135536-jpg

Czuję to w nogach, ale jestem bardzo zadowolony…Pomału zbliżam się do tego, co wróżyła mi Magda – biegania po 20km, a może nawet wspólnego półmaratonu….Na razie to „hura-optymizm”, bo wciąż nie czuję się w mocy, by pobiec jednostajnie i bez przerw tak długi odcinek, zwłaszcza asfaltem (nie daj Bóg w upale..), ale dzisiejszy rezultat przynosi mi satysfakcję…. Być może widok Arka, uśmiechniętego od ucha do ucha, zdopingował mnie, być może tempo początku pozwoliło zachować siły i ochotę, ale najważniejsze…że dałem radę 😀 ….Ziarko od ziarka. Kilometr do kilometra….:D

Garmin się przyglądał…

Wrażenia…

Dzień bardzo bogaty we wrażenia…Spotkanie ze znajomymi, fajna zabawa na zBNie, wspólny z Dorotą trucht i sympatyczne pogaduchy, na koniec solowy bieg do jeziora, powrót częściowo w deszczu i końcowe wskazania „licznika” wielce satysfakcjonujące.

Tak lubię biegać, takie bieganie mnie nie nuży i nie męczy, pozwala oderwać się od codzienności. Przy okazji, jakby na boku, zliczają się przebiegnięte kilometry, wzrasta forma…

Małymi kroczkami do przodu… – jak mawiał niegdyś z ekranu były selekcjoner naszej piłkarskiej kadry… 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *