Niedziela 17.11.2013r.

 

Razem…

Tak, jak sobie zamierzyłem, wieczorem zgrabnie wycofałem się z imprezy kończącej sezon latania 😀 … Było przesympatycznie, ale w głowie miałem już myśl, by złapać jak najwięcej snu zanim rano spotkam się z moim Team’em nad Rusałką…Potrzeba mi regeneracji, potrzeba sił, by wyjść z malutkiego dołka w jaki wpadłem w ostatnich dniach… Idąc spać czułem radość, że za kilka godzin spotkam się z przyjaciółmi…

Nie mam recepty na poprawę samopoczucia, nie wiem, jak przywrócić ciału energię, wiem jednak, że muszę dbać o to, co w głowie, bo tam tkwi źródło problemu. Najgorsze, co mogłoby się przytrafić, to jesienna apatia otulona ciepłą kołdrą, gdy na dworze królują szarości…To co buduje mnie, to bycie w grupie i podłączenie się pod jej zapał, bycie tak blisko, jak w czwartek, gdy wyściskałem Magdę 🙂 …Bezpośredni kontakt, spojrzenie w oczy to teraz jak podłączenie telefonu pod ładowarkę 🙂 – potrzebuję tego….

A okoliczności sprzyjają. Przede mną spotkanie już o 9tej. Jestem umówiony z Pędziwiatrem i Madzią przy mostku na towarzyskie kółko zanim zejdą się uczestnicy cotygodniowych zajęć 🙂 . Pędzę. Ulice puste, przyjemnie jest mknąć autem w porze, gdy miasto dopiero parzy sobie niedzielną kawę na śniadanie 😀 . Jestem już blisko.

Zakręt. Do stadionu 200 metrów. Trzeba uważać, bo asfaltu już tu coraz mniej, a w miejscu „gdzie był” czają się czeluście jak  leje bombowe 🙂 … I dwa garby, na których auto trze czasem spodem…Pokonuję uważnie. Za ażurowymi krzaczkami, na asfalcie treningowym szkoły jazdy miga mi znajomy róż 😀 …Zwalniam maksymalnie, tocząc się niemal siłą bezwładności. Opieram łokieć na podłokietniku, wspieram głowę i z uśmiechem zrównuję się….z biegnącą Magdą 😀 . Z przyjemnością patrzę na jej niesamowicie zgrabną, inspirującą sylwetkę…lekką, delikatną…zazdroszcząc finezji i szczodrości, jaką okazała jej natura, nie wiedząc pewnie, że kiedyś będzie to takim atutem w bieganiu 🙂 . Mój uśmiech ma głębszą wymowę – ja strasznie lubię to jej „biegowe zakręcenie”, ten entuzjazm, którym podszyty jest każdy z nią kontakt… 😀 Nie jest to ten rodzaj emocji, jaki napędza naszą Agnieszkę, to nie wulkan wyrzucający cały czas z siebie skały i kawałki „czerwonej” materii 😀 – to raczej źródło ciepła „o mocy wulkanu”, które zamknięte w niepozornym, smukłym ciele, emanuje energią przez skórę, oczy, uśmiech i które, jak reaktor atomowy, napędza bezpośrednio całe ciało w ruchu… 😀 Niczym elektrownia jądrowa, przed którą stając, nie mamy pojęcia, co dzieje się wewnątrz…Dopiero gdy się zbliżymy, otworzymy drzwi, wejdziemy do wewnątrz, zobaczymy ogromną salę z pulpitami operatorskimi, tysiące wskaźników, światełek, dziesiątki ludzi, nadzorujących proces rozpadu atomu, wpadamy w podziw dla zjawiska fizycznego, jakiego jesteśmy świadkami… 😀 Mamy świadomość wyjątkowości procesu, tego, że powstaje tu potężna siła, gromadzi się i musi mieć upust…Teraz, gdy widzę Magdę zataczającą kolejne kółko po asfalcie, doświadczam właśnie „wycieku ” takiej energii… wiem, już, że wybiegła z domu przed zajęciami, że gdy inni się ledwie zbierali do wyjścia, ona już pokonywała kolejne kilometry…że teraz ma już „zrobiony swój dystans” 🙂 . I to własnie maluje mi uśmiech na twarzy 😀 :D.

Nie zdążam się przywitać, gdy słyszę: „Jeszcze kilkaset metrów” i wiem, że to ilustracja moich myśli sprzed chwili 🙂 . Magda znika na obrzeżu stadionu i wraca za chwilę. „11 kilometrów”…”coś trzeba mieć na liczniku zanim przybędzie Maciej” mówi zadziornie, a ja mam uśmiech od ucha do ucha 🙂 . To jest dokładnie to, czego mi trzeba 😀 …Swój wśród swoich 😀 …

Witamy się 😀 . Różowy plecak i kurtka lądują w moim bagażniku. „Ciepło dziś” słyszę – no tak, mnie też rozpierałoby z gorąca, gdybym miał już ponad „dychę” w nogach 🙂 . Idziemy na mostek. Pora już, by wypatrywać Pędziwiatra…Nie ma jednak co stać i narażać się na wychłodzenie – Madzia proponuje, byśmy potruchtali kawałek mając w zasięgu wzroku miejsce zbiórki. Mijają minuty, wracamy, ale Maćka nie ma….Czyżby zaspał?? 😮 …Nie mamy czasu nad tym deliberować, postanawiamy ruszyć na obieg jeziora. Wybieramy małe kółko, tak dla odmiany 😀 .

Z Magdą biega mi się świetnie. Od zawsze. Usta nam się nie zamykają, więc moja forma schodzi na plan dalszy. Tempo jest przyzwoite, takie nasze 5:40, ale nie mam poczucia wysiłku – dominuje przyjemność i radość ze wspólnego ruchu. Raz po raz zerkam w oczy mojej partnerce – iskrzą, a ja korzystam i ładuję akumulatory 🙂 . Gdy meldujemy się z powrotem w miejscu startu, mamy jeszcze 25 minut do zajęć, więc po krótkiej chwili Magda mobilizuje do dodatkowych 2óch kilometrów. Docieramy do gastronomii, a potem do plaży i wracamy brzegiem jeziora. Uśredniamy tempo między zapałem i MOC’ą Magdy, a moją  dyspozycją…. Nie musimy się spieszyć, mamy czas by się pośmiać, pożartować i pogadać o bieganiu…Nie zatrzymujemy się przy mostku, biegniemy dalej do auta, gdzie pochłaniam kilka łyków wody z sokiem…Jest moment, by „się zatrzymać”, „wrzucić na luz”, siadam pod „okapem” z bagażnika i zapraszam Magdę obok siebie… Ledwie kilka „złapanych” chwil, ale bezcennych… Lubię bardzo tak „wyhamować” – dlatego często siadam samotnie nad Rusałką po treningu i przyglądam się w spokoju światu wokół 🙂 .

Zbliża się 10ta, czas zajrzeć, kto czeka na naszym miejscu zbiórki 🙂 …Z daleka widać już grupkę barwnych strojów – na tle przybrudzonych kolorów jesieni wygląda ożywczo i wesoło 🙂 . Jest Magda B., Beata vel Klara vel Dzikuska (jak uroczo nazwał ją ostatnio Maciek, nawiązując do respektu przed dzikami 🙂 ), Michał, dwóch kolegów, którzy do nas zaglądają, w tym jeden z synkiem, no i Pędziwiatr ze swoim charakterystycznym, wojskowym plecaczkiem 🙂 . Magda B. gromadzi kilkoro z nas w krąg, by uwiecznić nasze buty razem 🙂 …Też się „wcinam” z aparatem 😉

20131117_102820

Z niepokojem wyglądam Kuzyna, który przybywa zawsze punktualnie lub kilka minut po, zamykając stawkę, dając impuls do rozpoczęcia zajęć. Zbliża się tymczasem 10 minut po 10tej, a śladu Tomka nie ma…Nic nie pisał, nie sygnalizował ostatnio, że go zabraknie, że ma zawody…Długo czekać nie możemy, bo chłód szybko się do nas dobiera, daję więc hasło do startu…Pobiegniemy w stronę, z której Kuzyn przybywa, jeśli się spóźni, powinien dołączyć w trakcie. Jeśli natomiast się nie zjawi, będę dziś musiał część ćwiczebną poprowadzić sam 🙂 . Taki solowy „debiucik trenerski” 😉 …

Ruszamy…A dokładniej rusza grupa…Mój Garmin poszedł spać, czekam teraz, widząc jak mi ucieka gromada, aż zameldują się satelity…To jest właśnie taki niuans w użytkowaniu konkretnego modelu zegarka z GPSem – wydaje się błahy przy zakupie, a potem doprowadza do irytacji…Czymże jest bowiem pół minuty, czy nawet minuta czekania – niczym, gdy stoi się, samotnie rozgrzewając, w cieple letniego słońca….i wiecznością, gdy ciało w bezruchu dramatycznie oddaje cenne ciepło jesiennej szarudze, a do tego patrzymy jak szybko oddalają się znajomi…Maciek czeka ze mną, aż wystartuję. Wreszcie wibracja…Sygnał złapany…Czoło grupy już zniknęło z pola widzenia, gonimy więc uciekające nam zajęcia 😀 ….Do gastronomii, na pierwszym kilometrze, nadrabiam nieco w tempie 5:30-5:40. Pech chce, że paliwo ostatnio u mnie w cenie i muszę zmagać się jeszcze z tym, co w głowie…Na podbiegu nie szaleję, ale chwytam kontakt z tyłami „peletonu” – obie Magdy, Beata i kolega, który biega maratony wciąż są daleko z przodu…Nie pędzę za nimi, staram się gospodarować siłami…i tak spotkamy się na łączce… 😀 . Gdy dobiegamy do krzyżówki, gdzie trasa rozwidla się na podbieg i naszą „ścieżkę zdrowia” dostrzegam, że czołówka wcale się nie zatrzymała tam gdzie zwykle, ale dalej truchta w stronę łąki…”No tak, nie wystąpiłem oficjalnie, wzorem Moniki i nie zapowiedziałem, co dziś będzie….może nie wiedzą i się nie zatrzymają…” myślę….Co prawda wspominałem, że będziemy ćwiczyć, ale głośnego publicznego komunikatu nie było 😉 … Na szczęście widzę, że grupa przystaje 🙂 . Ufff…

Rozglądam się, wypatrując kolegi z synem, ale został troszkę z tyłu i liczę, że zaraz dołączy…Zaczynamy nasz ruchowy rytuał od wymachów ramion, potem przerabiamy po kolei wszystko to, co zwykle się pojawiało w zestawie 😉 …Dorzucam od siebie tzw. marsz dynamiczny i niektóre ćwiczenia przerabiane na sobotnim BBLu. Grupa domaga domaga się zmęczenia, więc skipujemy w pełnym wymiarze, łącznie ze skipem „N”, czyli nożycami, a także wieloskokiem. Staram się uczulać na pracę ramion, by wyrabiać sobie prawidłowe nawyki. Na koniec mam niespodziankę 😉 … Wszyscy z zaciekawieniem czekają…

20131117_102833

Z plecaka Maćka wydobywam rehabilitacyjną taśmę lateksową, kupioną przedwczoraj i przymocowuję do obręczy metalowego śmietnika. Prezentuję ćwiczenie na zginacz biodra, które – w przeciwieństwie do poprzednich zadań, angażujących całe ciało – izoluje te partie mięśniowe, które powinny być wzmacniane, by w biegu prawidłowo unosić udo i odpowiednio wydłużać krok 🙂 . Pojedynczo każdy z uczestników może sobie popróbować, a żeby reszta nie marzła, zaganiam pozostałych do truchtu 🙂 . Zabawa trwa 😀 . Atmosfera jest świetna 🙂 .

20131117_105243

20131117_105411

20131117_105412

20131117_105520

20131117_105535

20131117_105649

Gdy już wszyscy spróbowali pomęczyć swoje biodra, zdejmuję taśmę i zarządzam odwrót. Truchtamy gromadnie, rozmawiając. Mimo, że nie czuję MOCy, pod koniec przyspieszam do 4:xx. Przy mostku rozciągamy nasze mięśnie…

20131117_111013

20131117_111017

Obok mnie przebiega starszy ode mnie kolega, którego widuję nad Rusałką niemal zawsze, wzajemnie się pozdrawiając. Tym razem wyciągam rękę na powitanie i zamieniamy kilka zdań…To weteran maratonów, ma ich na koncie około…60ciu (!!). Opowiada, jak to kiedyś w zwykłych trampkach wykręcał życiówki 3:xx 🙂 . Takie to były czasy, nawet krajowe obuwie było towarem luksusowym…Dziś możemy wybierać między markami i modelami z całego świata, najeżonymi nowinkami i kosmiczną technologią….

Kilkoro osób się wykrusza, pozostali mają ochotę obiec jezioro raz jeszcze 😉 …Ja mam już wprawdzie ponad 11km na liczniku i w aktualnej dyspozycji powinno mi to wystarczyć, ale…miałbym się tak rozstać z przyjaciółmi, pomachać im na pożegnanie? Dołączam do inicjatywy 😀 … Magda B. i Beata wybiegają mocno do przodu, ja trzymam się w końcówce, tym bardziej, że znów muszę uprawiać zapasy z tym, co siedzi w głowie i mięśniach… Maciek z Magdą są obok…biegniemy razem i jestem im za to wdzięczny, bo moim nogom odechciało się przebierać i najchętniej zaległyby gdzieś 😉 ….

RAZEM….słowo klucz….tak jest łatwiej obronić się przed pokusami rezygnacji, czy pójścia na skróty…A mnie takie właśnie atakują…Na rozdrożu, gdzie wbiega się na cypel mam ochotę puścić przyjaciół dłuższą trasą a samemu odbić w stronę jeziora, skracając sobie dystans…Na szczęście Pędziwiatr jest na posterunku i odwodzi mnie od pomysłu…Mimo to, po powrocie nad Rusałkę i dotarciu do podbiegu, robię małą „chwilę dla siebie”, idąc na kompromis z własnym ciałem i umysłem…Madzia i Maciek też przystają. Nie chce im psuć zabawy, więc zaraz ruszam dalej….Znów we mnie rozgrywa się „Grunwald 1410”, staram się, jak Jagiełło, mieć kontrolę nad sytuacją…Ogarniam się…Zbieram w sobie na ten ostatni kawałek trasy…

Tym razem Magda nie odbija w stronę domu – plecak i ciuchy ma w moim aucie, musi wracać, ale tak zamierzyła właśnie…Starając się rozmawiać o czymkolwiek, byle nie myśleć o biegu, pokonuję z przyjaciółmi ostatnie półtora kilometra….Znów mostek witam z radością – mam ponad 16km na moim zegarku (!), zupełnie niespodziewanie…Tylko dzięki nim 🙂 🙂 …. Z całego towarzystwa tylko Maciek nie ma dość – postanawia wyjątkowo nie wracać ze mną, ale pobiec do domu. Ja natomiast z przyjemnością oferuję podwózkę Madzi, która wytruchtała już ponad 20 kilometrów, a przy okazji na transport załapuje się druga Magda, mieszkająca niedaleko mnie…

To już u mnie niemal standard, że gdy tylko złapię chwilę odpoczynku, mam wrażenie, że mógłbym trening kontynuować. Przede wszystkim wraca dobry nastrój i pozytywne spojrzenie – teraz, z obiema dziewczynami na pokładzie, usta mi się same śmieją. Magda pilotuje mnie pod swój dom. Gdy wysiada, patrzę jeszcze, czy weszła przez bramę i gdy już się upewniam, że zastała domowników, mogę ze spokojem ruszyć….Na Dąbrowskiego przystaję w zatoczce, by druga Magda mogła usiąść z przodu – tak będzie mi się lepiej rozmawiało. Po dziesięciu minutach i ona wyskakuje niedaleko Areny. Gdy zostaję sam w aucie z radia docierają znajome i lubiane dźwięki starego hitu „I’m so excited” Pointer Sisters , które mieszają się z endorfinami we krwi i wywołują małą eksplozję radości, wprowadzając w wyborny nastrój – to jakby nagroda za dzisiejszą walkę ze słabościami, a jednocześnie wyraz zadowolenia z tego, że spędziłem kolejne chwile wśród fantastycznych ludzi…Znów mam ochotę ściskać i całować… 😀 ….Może dobrze, że jestem sam 😉 😉 …

Garmin też się cieszy….

Wrażenia…

To dzisiejsze przemierzanie kilometrów zacząłem truchtem w niezamierzonym, ale świetnym duecie z Madzią…Bycie obok niej jest jak przytulenie się do zakaźnie i ciężko chorego na entuzjazm i biegowe poplątanie 😀 na oddziale „Nieuleczalni”, by koniecznie chwycić nowe bakterie 😀 . Lubię to!!..

Miałem też przyjemność zadebiutować jako prowadzący zajęcia – z zaskoczenia, ale było miło 🙂 .

Najbardziej mnie cieszy jednak, że mimo myśli z przeciwnego bieguna, przebiegłem dziś ponad 16km i dowiodłem, że główne bariery nosi się w głowie… 😀 . Oczywiście ciało nadal wysyła alarmy na „pulpit sterowniczy” i tak, czy owak będę musiał coś z tym począć. Powinienem odpocząć – taka zresztą nieśmiała deklaracja padła w stronę Magdy na odchodne, ale…nie wiem czy wytrzymam, by tydzień nic nie robić…

Ja nawet nie wiem, czy dam radę zrezygnować jutro z koszykówki…. 😉

Pożyjemy – zobaczymy:) .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *