U nas zajęcia trwają nadal…
Miałem w ubiegłym tygodniu rozmowę telefoniczną. Ostatnio coraz usilniej pytałem organizatorów akcji zBiegiegiemNatury o kontynuację zajęć z trenerami. Głos mój pozostawał bez echa. Od nadejścia przerwy „międzysezonowej” my, uczestnicy, spotykamy się, sami biegamy i ćwiczymy, czekając, aż ktoś nas znów wesprze. Nikt się nie kwapił do tego, ani do prostej odpowiedzi: co dalej?. Aż nadszedł czas inauguracji kolejnego sezonu biegania pod „zielonym szyldem”. Zadzwonił do mnie Piotrek, koordynator akcji i powiedział „na ucho” to, czego się spodziewałem, ale chciałem usłyszeć formalnie, bo to się należało tym wszystkim, którzy z zaangażowaniem budowali atmosferę na zajęciach i w nich się udzielali: kontynuacji spotkań z trenerami nie będzie… . Po prostu. Nie ma oficjalnej informacji, bo lada moment zaczyna się nowa, szersza edycja biegów, będących istotą akcji i puszczenie w eter smutnej, bądź co bądź, wiadomości, kłóciłoby się z jej promocją…. Tak jest „poprawniej”. Ale czy lepiej? Czy fair wobec nas?…
Na szczęście wszyscy, którzy związali się z niedzielami na Rusałką, nie przychodzili tam dla uroku zielonej koszulki, ale dla siebie, dla bycia w grupie, wspólnego biegania i aktywnego spędzania czasu. Z tego punku widzenia nikt krzywdy nam nie zrobił. Tęskno nam tylko za Moniką i Piotrem, bo to świetni trenerzy i przemili ludzie. Ich braknie.
Kiedy wczoraj wróciłem z wypadu na rodzinne groby w Koninie, już myślałem o poranku. Każdy lubi w niedzielę pospać, ja się nie wybyczę . Budzik nastawiłem na 07:50 i tak maksymalnie opóźniając wstawanie. Tym razem poranek nie maluje już się na biało, a termometr nie straszy – ba! – tym razem….rozpieszcza!! Sprawdziły się prognozy, jest ciepło, 10-12stp. o ósmej rano zwiastuje piękny dzień
.
Z przyjemnością wskakuję w krótkie spodenki , a na termo narzucam tylko techniczny trykot. Pędzę nad Rusałkę, by zameldować się godzinę przed zajęciami, tak, jak umawiałem się Agą i Magdą
. Gdy podjeżdżam dziewczyny już są. Wędrujemy razem w stronę mostku, a ja przypatruję się nowej kurtce Magdy – cieniutkiej wiatrówce z New Balance’a – ciekaw jestem, jak się będzie w niej biegało, bo sam też rozglądam się za podobnym nic-nie-ważącym zabezpieczeniem przed wiatrem i drobnym deszczem.
Zostawiam miłe towarzystwo na chwilkę przy murku…
a sam podrzucam w dyskretne miejsce butelkę z piciem, by czekała na mnie, gdy się pokręcę wokół jeziora…Pod nogami mam festiwal jesiennych barw – zachwycające morze tęczowych kolorów….
Ruszamy i szybko wkręcamy się „na obroty”, na nasze tempo przelotowe. Biegnie się maga-fajnie! Lekko. Do tego, będąc poza szerszą publiką, rozmowy nasze wybiegają poza tematy biegowe i tak wkręcają, że metr za metrem, krok za krokiem „połykamy” dystans. W zaciszu duszy zachwycam się piękną słoneczną pogodą, malowaną szalonym pędzlem natury przyrodą w jesiennym płaszczu i uroczym towarzystwem. Ukradkiem przyglądam się i Agnieszce, i Magdzie – widzę i podziwiam w nich radość i entuzjazm, który zdradzają zarówno gesty, spojrzenia, jak i każde wymieniane między sobą słowo… . Na pierwsze 5km spokojnego truchtu potrzebujemy niecałej pół godziny…zostaje nam dwadzieścia minut do spotkania znajomych, którzy razem z nami chcą pobiegać i poćwiczyć…Zastanawiam się, czy powtórzy się sytuacja sprzed tygodnia, gdy w niedzielę odbywało się sporo biegów, które wielu osobom – w tym również nam – odebrały możliwość stawienia się na cotygodniowym spotkaniu. Ku uciesze jednak, im bliżej 10:00, tym osób przybywa
. Równo „na punkt” zjawia się Kuzyn
– on z reguły zamyka stawkę
.
Mnie szczególnie cieszy obecność, powoli wracającego do regularnego truchtania, Pawła, no i oczywiście Pędziwiatra, który wyrósł za plecami jak spod ziemi .
Wesoła grupka rusza „do boju” . Gawędzimy i rotujemy się, by pogadać „każdy z każdym”. Nie spieszymy się szczególnie, tempo jest różne, chwilami 5:xx, a chwilami 6:xx. Tak to jednak jest, gdy czas umilają rozmowy. Docieramy do ścieżki i łączki ćwiczebnej. Tu dołącza do nas kolejny kolega i razem, na odcinku kilkudziesięciu metrów, wykonujemy porcję ćwiczeń, jakich uczyła nas Monika.
Na deser wplatam zabawę, którą pokazała nam wczoraj na BBLu Aga – slalom pomiędzy uczestnikami, a potem powtórka, gdy oni poruszają się prostopadle do naszego ruchu . Sam lubię takie innowacje, bo wprowadzają do treningu ożywienie i wiele radości
. Druga część ćwiczeń – jak zwykle na łączce, tu też jest trochę śmiechu, w końcu w żyłach mamy sporo endorfin
. Robię jeszcze krótką sesję Maćkowi, który ożywia swoją osobą, skąpaną w jesiennych kolorach alejkę
…
W drodze powrotnej zaplanowaliśmy rytmy. W tym celu Kuzyn wyznacza dystans małymi, połamanymi patykami, zamykającymi przestrzeń, w której będziemy robili przebieżki z intensywnością ~80%. Niestety, o ile za pierwszym razem szybko lokalizujemy „oznaczenia”, o tyle dalej znajdują one sobie „jesienny kamuflaż” i biegamy…na oko . Nie jest to jednak ważne – istotą są szybkie, technicznie ładnie pokonane odcinki. Liczy się styl i swoboda. Wyrywam się do przodu, na jednym z kawałków rzucając nawet „rękawicę” samemu Mistrzowi, Maciejowi
. Odpoczywamy dopiero, rozciągając się przy mostku. Część osób umyka dość szybko, ja nie mam tym razem „ciśnień” – mogę pobiec jeszcze „piątkę”
. Podobnie Aga, Magda i Maciek oraz Kuzyn, którego droga powrotna do domu wiedzie również sporym fragmentem trasy, aż po biegostradę. Odprowadzamy go zatem, a potem w podobnych okolicznościach – Magdę. Rozstajemy się z nią na podbiegu do torów.
Gdy znów stawiamy się koło mostku, Maciek prowokuje mnie do „popełnienia” kolejnych 5km, ale już mi się nie chce Łącznie na liczniku stuknęła „15tka”, wolę troszkę się pogimnastykować i na chwilę zalec na murku….Błoga jest jesień w takim wydaniu
…Tyle kolorów, tyle ciepła wokół i to powietrze…..Współczuję tym, którzy zostali w domu – teraz naprawdę trudno jest mi się wyrwać znad jeziora
. Magia miejsca. Błogość chwili. Słodycz wspomnień. Tęsknota serca…
W końcu jednak trzeba – tym bardziej, że eskortuję do domu Maćka
Garmin prowadził notatki…
Wrażenia…
Mam nadzieję, że jesień sprezentuje nam jeszcze wiele tak pięknych dni…Warto było wstać wcześnie i zjawić się tu, by pobiegać z dziewczynami, potem poćwiczyć w grupie i na koniec zrobić jeszcze rundę honorową. To ostatnie kółko zawsze jest z potrzeby serca – po prostu…trudno jest się rozstać z miejscem, a przede wszystkim z przyjaciółmi…Dziś w ich gronie spędziłem radosne chwile, przy nich daleko mi do pozabiegowych trosk, a serducho, które pracuje w wysokim, treningowym rytmie, bije mocniej nie tylko z powodu wysiłku . Znów trudno będzie przebrnąć przez tydzień najeżony obowiązkami, by ponownie się spotkać na szlaku…
Czekam na kolejny wspólny bieg.