Niedziela 29.12.2013r.

 

Testując grawitację…

Rozochociłem się. Wczoraj zrobiłem sobie pauzę, ale dziś jestem zwarty i gotowy na kolejną przygodę. Nie będzie dziś słońca i błękitu, ale najważniejsze, że wciąż ciepło, około 5stp. Wybieram nowy kierunek. W wiosce, gdzie stacjonuję, był kiedyś okazały pałac. Miałem przyjemność gościć i nocować w nim nie raz, mieszkała tam moja rodzina. Czasy się zmieniły, obiekt pustoszał, PGR się rozpadł a państwo nasze w nosie miało mienie poniemieckie (niegdyś należał on do niemieckiej szlachty, rodziny von Borcke), brakowało opiekuna. Za niewielkie pieniądze sprzedało nieruchomość Polakowi z USA. Nie wiem, czy zamierzał to odrestaurować, wiem, że się zabrał za remont. Niestety Pani Konserwator postawiła zaporowe warunki. Wkrótce runęła część dachu, a potem szybko pałac popadł w ruinę….Serce pęka, gdy się na niego patrzy….Na zapleczu był piękny park ze starodrzewem, dziś zarosły. Tam właśnie zacznę dzisiejszy trail…

Do pałacu mam trzy kroki….Patrzę na jego zdewastowaną fasadę i dusza płacze….

20131229_114048

Nie chcę katować oczu widokiem, spuszczam głowę i zbiegam parkiem w dół. Panią Konserwator wychłostałbym na poznańskim Pręgieżu, albo końmi przeciągnął po tutejszych polach, no ale w innych czasach i innym kraju…Przede mną znajoma podmokła łąka, pośrodku niej lichy, kombinowany mostek przez niewielki ciek, a na końcu las…

20131229_114518

Ten las to cel numer 1 dzisiejszego biegu. Łąka jest grząska, ale w obecnych temperaturach znacznie stabilniejsza, niż latem. Mimo to, w kilku miejscach jest sporo błota, a ja czuję znajomy chłód w butach. Przekraczam uważnie mostek, zaraz za nim błotna pułapka. Pokonana. Jeszcze kawałek w kierunku lasu. Pod koniec znów czarne kałuże. Skręcam w lewo. Miałem nadzieję, że droga w sąsiedztwie drzew będzie przyjemniejsza. Płonną nadzieję… Błota jest nawet więcej. Rześko przeskakuję pomiędzy twardszymi bruzdami. Nie wszystko się udaje…Uślizg buta i ląduję na prawej ręce, a kolano trafia w bryjkę…Upsss….Ostrzeżenie…Zbieram się i lecę dalej. Na zakręcie obrazek wielce wymowny i mało zachęcający…

20131229_115202

Muszę jeszcze ostrożniej, a tym samym wolniej. Dodatkowo jest pod górkę. Strasznie mnie dziś irytują słuchawki – muzyka się szarpie, próbuję prostować sylwetkę, bo bluetooth jest jakby na pograniczu zasięgu. Chwilowo pomaga. Wyzwalam się z błota, pod nogami stabilniej. Wybiegam na skraj łąki, ale widzę ją tylko przez chwilę, bo szlak odbija tu w lewo po łuku i znów wpada w las…Jestem na drodze do wioski – celu nr 2 na dziś. Biegnę rześko, ale mam delikatnie pod górę, więc tempo nie powala. Ważne, że czuję się dobrze. Po lewej widzę już kopułkę kościoła i zabudowania.

20131229_115953

Dobiegam do nich, przez chwilę towarzyszy mi z lewej ogrodzenie wybiegu dla koni..prawdopodobnie. Tu, na otwartym terenie znów grząsko i paskudnie, trzeba wolniej i z większą uwagą. Osiągam asfalt drogi przelotowej z Drawska do Świdwina. Rzut oka za siebie – stoi tu reliktowy pomnik, pewnie ku czci „wyzwoleńczej” armii czerwonej….

20131229_120507

Do wioski, a właściwie do mostu na Redze jest niewielki kawałek. Ja mam inny plan. Biegnę trochę pod górę poboczem asfaltu i szukam drogi do jeziora – celu numer 3. na dziś. Wędkowałem tam. Zarówno po tej bliższej mi obecnie stronie, jak i po drugiej. Zastanawiam się, czy znajdę jakąś naturalną przeprawę w „delcie” rzeki, bo chętnie pokręciłbym się po tym zalesionym brzegu. Póki co przemieszczam się mało wygodnym poboczem, gdzie drzewa stoją tak blisko drogi, że muszę wbiegać na asfalt, by je minąć. Idealne pułapki dla mało ostrożnych kierowców. Rozglądam się, bo sam stanowię teraz wdzięczny cel dla jakiegoś fana 4ech kółek 😉 . Szukam szlaku na szczycie podbiegu, gdzie stoi w polu gromadka drzew, ale wszędzie tylko zbronowane pole…Wracam i skręcam w miejscu, gdzie gospodarz z wioski oznaczył krawędź swoich włości elektrycznym pastuchem i taśmą…Po łuku zbiegam śladem kół na zielonkawo-brązowej, miękkiej nawierzchni…Jezioro jest blisko…

20131229_121532

By się do niego dostać, pokonuję stromy i nierówny zbieg. Grząska ścieżka, wydeptana na pewno przez wędkarzy, doprowadza do wody…

20131229_121812

20131229_121816

Nadzieja na przeprawę pryska…

20131229_121821

Kiedyś, tam w głębi, było zwalone drzewo, dziś śladu po nim nie ma…Nie zapuszczam się dalej, tu jest punkt zwrotny. Z powrotem mam stromo pod górę. Potem poletko, przekraczam asfalt i wkraczam na drogę, którą przybiegłem…Faktycznie w przeciwną stronę teren się podnosił, bo teraz biegnie mi się lżej…Definitywnie rozstaję się z muzyką – ciągłe szarpanie w odbiorze całkiem mnie zniechęciło, być może bateria jest słaba. Gdy zanurzam się w las obserwuję taniec młodych sarenek, które towarzyszą mi tu jak delfiny na morzu 😀 – przeskakują raz za razem z jednej na drugą stronę mojej trasy. Niesamowite towarzystwo! 🙂 .

Biegnę i zastanawiam się nad wariantem powrotnym. Postanawiam zbiec na szlak, który odbija w lewo i otacza „błotny las”, którym tu dotarłem. Znam te kąty – to tu, kilka lat temu, śnieżną zimą „polowałem” teleobiektywem aparatu na sarny 🙂 . Zataczam obszerny krąg, który w dużej części biegnie mało ciekawą, nierówną i podmokłą drogą. W jednym z miejsc niemal centralnie wbiegam w grzęzawisko, w butach znów mokro. Wreszcie docieram do ścieżki która prowadzi do mostku, a dalej do parku i finiszu mojego dzisiejszego tour’u. Droga jest prosta, chwilami jednak zdradliwa i błotna. Mogę wreszcie odetchnąć, odruchowo rozluźniam się i przyspieszam, bo czuję już „końcówkę” . Spoglądam na zegarek – brakuje mi jednak dystansu, kombinuję, gdzie tu jeszcze go dołożyć…

I gdy tak się zastanawiam, wpatrując się w dal, popełniam błąd….Stawiam lewą stopę na krawędzi nierówności poprzedzającej błotną kałużę. Stopa ześlizguje się, a ciało traci podparcie…Nie jestem w stanie zapobiec upadkowi, wszystko dzieje się w ułamku sekundy…Wyciągam obie dłonie przed siebie i to one pierwsze grzęzną z poślizgiem w błocie. Za nimi z gracją ląduje moje lewe podudzie…Szczęśliwie ręce zapobiegły całkowitej „kąpieli borowinowej”, ale martwię się o Garmina, bo on też znalazł się na pierwszej linii. Wstaję, robię kilka kroków i oglądam się na pułapkę, która mnie powaliła…Wygląda niewinnie… 🙂

20131229_124751

Zdejmuję zabłocone rękawiczki, oceniam starty…

20131229_124812

Nie jestem zły, wręcz przeciwnie – jestem dumny 🙂 . Czymże jest udany trail bez spektakularnej „gleby”??? 😀 😀 . Zdejmuję tylko szybko zegarek i oczyszczam go – nie jest tak źle, jak myślałem, jakimś cudem błoto tylko nieznacznie mu zagroziło. Kosmetyka trwa tylko chwilę, ruszam rozbawiony dalej. Teraz nawet chlupot wody w podmokłych miejscach mnie nie przejmuje 🙂 . Na krawędzi parku skręcam w prawo – postanawiam dołożyć odrobinę dystansu, obiegając niewielki lasek za strumykiem, nazywany przez tutejszych „brzózkami”. Nikt tu dawno nie zaglądał, trasa niemal zarosła. Okrążam teren. Gdy przyjmuję kierunek powrotny, droga…w ogóle znika – ażurowe krzewy sięgnęły tu młodego lasu. Na szczęście przebijam się przez nie i „odkurzam” niegdyś uczęszczany na grzybobrania szlak. Co ciekawe – mam przed sobą dość konkretny podbieg i pokonuję go gładko – mam spory zapas sił 🙂 . Gdy robi się płasko, przeciskam się wąską przestrzenią pomiędzy młodymi iglakami, zostawiam po lewej głębokie wyrobisko, zbiegam w dół….Jeszcze tylko jeden dłuższy podbieg, potem poboczem drogi wbiegam do wioski…Mój zegarek jakby idealnie się dopasował – w tym samym momencie wybija 11 kilometrów 🙂 . Koniec przełaju na dziś 🙂 .

Wyglądam….godnie 🙂

20131229_130500

Moje Mizunki również… 🙂

20131229_130848

Garmin przyglądał się trasie…

Wrażenia…

To był bardzo udany dzień. Nawet fakt, że spora część trailu wiodła tym samym szlakiem w oba kierunki, biegło mi się zacnie. Przede wszystkim początkowa ociężałość, która towarzyszyła mi po Świętach, teraz mija coraz szybciej. Nie chcę wskakiwać na wagę, zresztą tu nie ma miarodajnego sprzętu, ale mam nadzieję, że część „słodkości” zgubiłem już na błotnych, zachodniopomorskich szlakach.

Dzisiejsza „gleba” była dobrą lekcją. Pomijając wizualne konsekwencje – przynajmniej było wiadomo, co robiłem przez godzinę 😉 – nauczyła mnie, że w zdradliwym terenie nie można tracić koncentracji, że trzeba zwalniać, obniżać środek ciężkości i dokładnie patrzeć, gdzie i jak stawia się stopy. Upadek bowiem może przynieść kontuzję i wcale nie być powodem do dumy, jak dziś stałą się moim udziałem 🙂 . Dziś się po prostu udało 🙂

Jestem głodny biegania…. Auuuuuuuuu! 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *