Piątek 10.10.2014r.

 

Szukając odpowiedzi…

Ostatnich kilka dni, kilka wieczorów długo będę pamiętał…Pisałem kiedyś, że jesteśmy sumą swoich emocji…Przewartościowania, jakie się w głębi mnie działy, przybiły mnie i sprawiły, że dawno nie byłem tak przygnębiony, a smutek nie wypełniał mnie w każdym zakamarku…Kulminacja nadeszła wczoraj…Byłem wyczerpany…Radość życia uleciała, co gorsza, miałem poczucie, że to nie stan chwilowy – te cztery doby, pomimo mojej wewnętrznej walki, rzuciły cień na to, co przede mną….Czasem bowiem jest tak, że gdy dusza drga wesoło, gdy gdzieś w nas niesie się radosna melodia, a my patrzymy ufnie na świat i tych, którzy są obok, zmieniamy nasze postrzeganie i chwieje się równowaga naszych ocen, falując pomiędzy tym, „jak chcielibyśmy, by było” i tym, „jak jest w rzeczywistości”….Nasza dusza jest jak pryzmat – załamuje światło, tworzy tęczę wokół spraw i ludzi – to dobre zjawisko, bo pozytywnie definiuje nasze patrzenie na nich, kształtuje to, jak ich traktujemy, pozycjonuje ich wewnątrz nas, nadaje im niezwykłych barw i sprawia, że jesteśmy dla nich dobrzy, otwarci i emocjonalnie z nimi związani…Gorzej, gdy przychodzi zmierzyć się, z sytuacją, która ten stan zaburza diametralnie…Toniemy w potoku myśli… Czujemy rozczarowanie…głównie sobą……szukając odpowiedzi….

Wczoraj czułem się jak po wypadku, jak po emocjonalnym dachowaniu…Byłem wykończony. Nie miałem siły na nic. Rozwój wydarzeń miał znaleźć swój epilog, ale to było bez znaczenia…Po ostatnich dniach miałem wrażenie, jakby coś we mnie się zmieniało, coś umierało…Popołudniem marzyłem tylko, by albo usnąć, albo zaszyć się gdzieś bez kontaktu ze światem. Bieganie było wykluczone…Jakby mało było złych okoliczności – aby się czymś zająć, zabrałem się za naprawy w domu i miałem od razu awarię – nieokiełznany kran z wodą w łazience…Kumulacja nerwów…Kroczyłem zdecydowanie ciemną doliną…..Po 18tej zabłyskał telefon….Zgodnie z moim przypuszczeniem była to Magda….Z zajętymi pracą rękoma, pośrodku kłopotów, nie miałem jak odebrać..Oddzwoniłem po pół godzinie, gdy opanowałem sytuację, nie odbierała….Spodziewałem się, że chciała zapytać o bieganie…Po raz pierwszy, odkąd razem przemierzamy kilometry…nie byłbym dziś w stanie z nią potruchtać…. 🙁 🙁 Potwierdzenie przyszło po półtorej godziny, smsem. Wróciła z truchtania. Była zawiedziona, że sama….Ja – dalece bardziej sobą i ostatnimi dniami….

Rok temu, gdy nadszedł czas Maratonu Poznańskiego, a ja po raz pierwszy pobiegłem z Agnieszką jako wsparcie dla debiutującej wówczas na królewskim dystansie, Magdy, zamarzyłem, by to powtórzyć….Wiele zmieniłem w sobie od tamtych chwil, by być pomocnym na miarę progresu, jaki uczyniła przez te 365 dni…Zrealizowałem swój cichy plan…Zrzuciłem kilogramy, podniosłem prędkości, zwiększyłem kilometraż..Jak to się przyda, zobaczę w niedzielę….Dziś postanowiłem zrobić mały test…ale nie mojego ogólnego przygotowania. Bardziej bieżącej formy po ostatniej nerwówce i tego, czy moja stopa w „asfaltowych” butach w połączeniu z wkładką orto pozwoli mi na bieg pomimo bólu….Dlatego dziś zasadniczo planowałem twardą nawierzchnię, opierając się pokusie lasu….

Parking na Lotników…Pusto. W duszy też…Czołówka, test, auto zamknięte…Wczoraj krążyła tu Magda, wypatrując, czy parkuję na czwartkowe bieganie…Przecierała nasz niedawny szlak pomiędzy blokami, gdy tak dobrze nam się truchtało razem….Postanawiam zacząć od biegu jej śladem, zataczam „asfaltowe” kółka, potem znikam pomiędzy domami, wracam w okolice auta…Ciągnie mnie nad Rusałkę, bo ją lubię, ale też dlatego, że…tu, pośród osiedla, robi mi się przykro, że wczoraj jednak się nie zmobilizowałem…Chcę uciec…Znikam więc w tunelu pod Dąbrowskiego, potem Burzańską do rogatki…Mijam puste miejsce naszych spotkań…jak najszybciej przeskakuję przez tory, odpalam „światełko” i zanurzam się w las………

Chwilę trwa, żebym oswoił się z podążaniem za białym kręgiem…Zatopiony w myślach mijam zakręt w prawo…”Coż, dziś pobiegnę w odwrotnym kierunku” – myślę i trzymam kierunek na wprost…Co będę dalej robił??…Miało być po twardym, więc okrążę jezioro po mniejszym obwodzie i wrócę na „szlak Magdy”. To, co chcę dziś sprawdzić jako zadanie nr 2, to umiejętność trzymania tempa…Plan na niedzielę to 5:20 z opcją „nieco szybciej w drugiej połowie” i tego się trzymam….Jak to wychodzi?? Fatalnie 🙁 ….Bieg „za światłem” z patrzeniem pod nogi jest jak jazdą na kolejce górskiej….Co chwila jest za szybko…Na siłę zwalniam, a gdy to się uda…jest za wolno…Koszmar…Może na chodniku, przy świetle ulicznym będzie lepiej….Zataczam samotne kółko wokół „naszej wody” i podbiegiem wracam do rogatki…Stopa daje popalić, ale…nic nie wskóram, ważne, czy pozwoli na sprawne poruszanie się po asfalcie…Mogę teraz zgasić lampkę…Od razu lepiej dla oczu…

Z początku muszę podbiec do Dąbrowskiego….Zakręcam i znów czuję, że biegnę śladami koleżanki…Dziwne to uczucie przesunięcia w czasie…Mam wrażenie, jakbyśmy truchtali razem, a zakłóceniu uległa czasoprzestrzeń….Teraz o wiele łatwiej, na płaskim i jasnym, przychodzi kontrola tempa…Co chwilę zerkam na zegarek….Znów muszę „wciskać hamulec”…Niepokoi mnie stopień zmęczenia – piętno ostatnich dni….Poważnie licytuję się z głową, by zrobić „dychę” 🙁 ….Docieram do Piotra&Pawła, przemykam przejściem podziemnym na drugą stronę i rozpoczynam powrót…Przebiegam znajomą uliczką…Odruchowo zwalniam…Jeszcze głębiej zatapiam się w myślach…………

Na wysokości parkingu wypełniam 9km…”Dycha” kusi…Ok. Niech będzie. Dam radę – kontynuacji szlaku mojej biegowej partnerki część dalsza…Trzymam się ścieżki przy Dąbrowskiego, tym razem w stronę Polskiej, a gdy ją osiągam dorzucam jeszcze kawałek w prawo i zawracam dokładnie tam, gdzie wczoraj zrobiła to Magda 😉 – jest trochę jak niewidoczny towarzysz mojego dzisiejszego treningu…Zostaje mi 200-300 metrów w powrotną stronę. Przyspieszam…Stopa boli, ale chcę akcentem zakończyć dzisiejszą walkę ze sobą….Wreszcie koniec…..Oddycham głęboko, jestem…”przeczołgany”….Idę pomału..Czuję, jak wibruje telefon przy pasku…Sięgam…”JOLA???..”…Okazuje się, że obie dziewczyny właśnie przejeżdżały autem obok i mnie dojrzały…O tym, że się spotykają, wiedziałem, ale że będą tu i teraz….:-o Cały czas mocno oddycham, próbuję zebrać myśli, mówię, że skończyłem, a Jola, że zajrzą do mnie, tylko zaraz coś załatwią. Musi się pilnie rozłączyć…To miła perspektywa i bardzo niespodziewana….Poczekam przy aucie…..

Po rozciąganiu siadam „w bagażniku”…Odpoczywam, zerkam na samochody, które przejeżdżają osiedlową drogą…Czekam…Po 20 minutach zaczynam marznąć, piszę smsa – okazuje się…że dziewczyn…nie będzie, że źle usłyszałem…. 🙁 …Jestem rozczarowany….Smutek wraca…

Cóż. Czas na mnie.

Garmin był ze mną…

Wrażenia…

Moja forma na dziś, na piątek, daleka jest od zachwytu. Niby biegam szybciej – odruchowo przyspieszam do 5:10 i tak trzymam, ale nie o to chodzi…Ważne, by w niedzielę przytrzymać 5:20, a w drugiej „piątce” finalnej „dychy” być gotowym podkręcenie tempa…Muszę pamiętać, że będę miał już w nogach wtedy około 6km pierwszej części supportu, również po 5:20 i truchtu związanego z logistyką…Martwi mnie zmęczenie 🙁 🙁 i fatalny nastrój…..Miłym akcentem jest to, że moje jaskrawo-żółte Reebok’i, lekkie „startówki”, przeszły test pomyślnie…co oznacza: stopa boli, jak bolała, ale nie bardziej – a to wystarczy jako argument „za”… 😉 .

Długo czekałem na tą chwilę, gdy w niedzielę będę wypatrywał w tłumie nerwowo mojej biegowej partnerki, by się dołączyć i ją wspierać….Wiele razem przeżyliśmy przez ten czas, mnóstwo radosnych chwil, a cały rok był jednym z najbardziej niezwykłych…Teraz, na „chwilę przed” smutek wygrywa z radością….Tak czasem bywa….Mimo to czekam na niedzielny świt……….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *