Sobota 05.10.2014r.

 

Ja frunę…

Sobota…Wczoraj mój życiowy kalendarz otworzył kolejną kartę do zapisania…Sporo ich już za mną, są w nich lepsze i gorsze…Stanowią historię, nic już w niej nie zmienię, ale są o tyle ważne, że ukształtowały moją teraźniejszość…Teraz, gdy wielokrotnie staję z nimi sam na sam, gdy robię wyrzuty o to, czy tamto, przynajmniej wiem, dlaczego jest tak, jak jest….Dziś, na progu nowego dnia, pierwszego dnia reszty mojego życia, staram się mieć uśmiech na ustach, patrzeć przed siebie śmiało…bo…życia można się obwiać, owszem, mówią o tym doświadczenia, można odwracać głowę z lękiem, ale….można też z otwartym sercem i odważnie patrzeć w słońce, bo życie potrafi cudownie zaskakiwać i dla tych niespodziewanych i często niezasłużonych chwil szczęścia warto z radością zaczynać każdy poranek…

A ten dzisiejszy jest wyjątkowo piękny….Błękit nieba i słońce zapraszają wręcz do biegu…. 🙂 . Tuż po północy, ku mojemu zaskoczeniu i radości, odebrałem życzenia od Pędziwiatra – ostatnio, gdy pochłonęła go praca i bieganie dla nowego team’u, mały mamy ze sobą kontakt, tym milszym zaskoczeniem było to, że…był pierwszy z gratulacjami. Umawiamy się, by pogadać dziś w truchcie….Niestety opieszale zaczynam dzień…daję znać dopiero koło południa, a wtedy Maciek jest już w toku innych zajęć….Cóż, będzie jeszcze na pewno okazja…

Nie mam konkretnych planów…Wiem tylko, że pobiegnę znów sam……Żal mi pięknego, ciepłego, jesiennego dnia, więc wciągam na siebie ciuchy, zakładam buty, lecę do auta i…no własnie…dokąd?…Rusałka?…Była ostatnio…Ok, Strzeszynek…Tam mam swoje wyjątkowe miejsca, do nich wrócę 🙂 ….

Boże…Powietrze jest cudownie orzeźwiające…błękit oszałamiający, a słońce, które przedziera się kolorowe korony drzew przytula ciepłem…mam okazję się tym delektować od pierwszych kroków….Tak jak i muzyką…Przez przypadek, szukając w aucie jakiejś nowej płyty, odgrzebałem właśnie tą, na której zapisałem niegdyś kilka utworów norwesko-irlandzkiego duetu Secret Garden…To miłe dla duszy, klimatyczne dźwięki, zakorzenione w tajemniczej, celtyckiej kulturze…czysta muzyczna magia, która otwiera serce, bo to nim się jej słucha, chłonie ją…..Teraz jest ze mną, płynie do ucha i wprost idealnie komponuje się z samotnym biegiem pośród kolorów jesieni, pod błękitem nieba, w stronę słońca….

Nie mam powodu, by się spieszyć…Nogi rytmicznie pracują, „reszta mnie”…jest gdzie indziej…daleko…Jest tam, gdzie cała moja dusza od dawna rezyduje….Emocje mnie unoszą…porywają…Niby sam – a nie całkiem sam…

Szeroka leśna ścieżka, równoległa do drogi, za zakrętem ustępuje wąziutkiej, jednoosobowej 🙂 nitce, zbiegającej obok ogródków działkowych…Mija kilometr, czuję, że przyspieszyłem, ale…jest mi dobrze – nie czuję zmęczenia, zamiast niego…jest niezwykły stan uniesienia w duszy….”Ja FRUNĘ!” myślę przez chwilę…Uczucie podobne do tego, gdy faktycznie latam, gdy rozpinam swoje żółte, paralotniowe skrzydło nad górską doliną….Tam jest jednak stymulujący lęk, świadomość ryzyka, tu czuję cudownie miło…..To uczucie nie jest jednak związane jedynie z symbiozą między prześliczną pogodą, ruchem ciała i przyrodą….To raczej eksplozja emocji, jakie mam w sobie…stanu ducha, który jest mój i którym nie mogę się dzielić wszem i wobec…Teraz, w chwili samotności, w tych niezwykłych okolicznościach, na styku skąpanego w słońcu stawu i bajecznie kolorowego lasu…mogę wyśpiewać dźwiękami i słowami tego przecudnego kawałka „You Raise Me Up” to wszystko, co mnie wypełnia….Wykrzyczeć….jedynie sobie……………………

Zakręt…szutrowy odcinek wyprowadza mnie na „biegostradę”…Za chwilę kolejny łuk – skręcam na obieg jeziora….Najpierw blask słońca odbitego w wodzie po lewej stronie, a potem lekki chłód i aromat lasu…..Czuję się rewelacyjnie…Zapominam o bólu stopy, chcę chłonąć tą chwilę…Tonę we wspomnieniach….Konkretnych…Wspaniałych…Z tych miejsc….Mijam ludzi, ale nie rejestruję niczyjej obecności….Jestem tylko, ja…moja dusza…i tamte chwile…….

Gdzieś, w przelotnym powrocie świadomości, rzucam okiem na zegarek i wokół siebie…”Boże, ja już jestem po drugiej stronie jeziora!!”…niesamowite….Biegnę ścieżką znaczoną wspólnymi śladami…wspólnymi chwilami…magią letniego wieczoru, ciepłem lipcowej nocy, zapachem lasu…momentami niezwykłymi….Mijam znajome zakątki, uśmiecham się do wspomnień…Nie ma mnie tu teraz, jestem ja – wtedy, tam…Zatapiam się w te obrazy całym sobą – to perełki minionego lata….Muzyka płynąca do ucha jest jak pomost…Znów jestem tu rozedrgany i pełen radości życia, mocy takiej, że pozwoliłaby sięgnąć w górę i zamknąć w dłoniach całą Drogę Mleczną, a potem ułożyć z niej dywan do biegu pod naszymi nogami….Mijam miejsce szczególne….gdzie wciąż sen splata się z jawą, jakbym tu właśnie wciąż chciał śnić…..Teraz skąpane w słońcu, ale w oczach – okryte mrokiem i chłodem dogasającego dnia…wypełnione zniewalającym aromatem lasu…naznaczone ciszą, w której szybkie bicie serca roznosi się echem jak katedralny dzwon……….Tęsknię……..

Za granicą lasu uderza mnie blask słońca, jakby rzeczywistość próbowała mnie ocucić….Nie poddaję się…Niesiony dźwiękami przemykam asfaltem obok naszej Strzeszynkowej gastronomii, podbiegam w stronę bramy, a potem wkraczam znów na ścieżkę wzdłuż głównej drogi dojazdowej….Unoszę się nad ziemią 🙂 …Czuję się lekko, jakbym gdzieś, w tych stanach ducha pogubił połowę swoich kilogramów 🙂 ….Znów jestem w jesiennej alei…wciąż rześki, pełen radości biegu, a jednocześnie…tak bardzo i pięknie nieobecny… 🙂 Postanawiam tylko, że dokręcę dychę, dublując kawałek wcześniej zrobionej trasy…Na wysokości zbiegu przy ogródkach odbijam w prawo, na ścieżkę, która zawraca, ale którą nigdy nie biegłem, spróbuję więc….Jest delikatnie w dół, decyduję, by przyspieszyć, uwolnić nogi – tak, ostatni kilometr zrobię szybciej…mam na to ochotę…. 🙂 Ręce rozkładam na boki jak do lotu, głowę unoszę w górę, patrząc w niebo ponad koronami drzew…serce mało nie rozsadzi piersi…Czuję cudowne uniesienie, łzy na policzku…otwieram duszę na oścież……Niezwykłe uczucie…….trudne do opisania……….. 🙂

Na „biegostradzie” czeka mnie jeszcze na ostatnich kilkuset metrach podbieg…Nie zwalniam – nie teraz, nie przed finałem… 😉 To właśnie, gdy wysiłek dobiega końca, czas pokazać, co jest wart….”Otwieram przepustnice”, wyzwalam rezerwy…Połykam „górkę”…Jeszcze pięćdziesiąt… jeszcze dwadzieścia metrów…..Koniec….. Wyhamowuję….Czuję lekką mdłość, jakby ciało pilnie domagało się „paliwa”….Wyrównuję oddech, uspokajam serducho….usta układają się w szeroki uśmiech……To, co przeżyłem przez te kilkadziesiąt minut….było…niezwykłe….Pomimo fizycznej samotności 🙂

Garmin przynosi niespodziankę…52 minuty z groszami….raptem dwie minuty gorzej od życiówki….a przecież….nie byłem nawet świadom, że biegłem! 😉  ….Absolutnie magiczny, wyjątkowy trening……Idę do auta po napój, a z nim spacerem wracam na łąkę – chcę dotrzeć na pomost i tam wyciszyć duszę muzyką…..W drodze robię kilka fotek, do przesłania, na gorąco…..Rozciąganie, a potem, oparty plecami o znajomy, betonowy słupek, siadam na deskach, twarzą zwrócony do słońca i w towarzystwie cudnych dźwięków, dołączam do zdjęć kilka ciepłych, serdecznych słów….Wysyłam…a potem odpływam myślą daleko stąd…………

Garmin zanotował…

Wrażenia…

Chwile trzeba smakować…Nawet te samotne…Życie nie zawsze daje nam pełnię szczęścia, czasem wręcz go skąpi…Bywa też, że najzwyklej w świecie nas oszukuje, stwarzając okoliczności, a my w ich konsekwencji iluzję…Jakakolwiek jednak jest łza, słodka, czy słona….warto szukać sposobności, by otworzyć serce…Mnie się dziś udało…bez świadków, a nawet bez fizycznego udziału tych, którym chwile uniesienia były dedykowane……To było spotkanie z najpiękniejszą i najbardziej wartościową częścią samego siebie……Zdarzyło się w cudny dzień, pośród urokliwej, jesiennej przyrody….W biegu…..

….Zawsze chciałem móc siebie dzielić….Takie mam marzenie…..I wierzę, że przyjdzie taka chwila….by w kolorach jesieni i magicznej muzyce duszy zanurzyć się razem……zagubić bez reszty………..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *