Sobota 14.12.2013r.

 

Zabawy biegowej odsłona druga…

Może tym razem pięknego słońca nie ma, ale nie pada i ciepło jest – pogoda więc wyśmienita, by pohasać po lasach za Maltą. Wczoraj wklepałem sobie trening do Garmina, będzie więc dziś komfortowo – tak myślę, bo dotychczas nie korzystałem jeszcze z tego podstawowego dobrodziejstwa zegarka 🙂 . Zeszły tydzień był lekcją, zbieraniem doświadczeń, jak pobiec, by z jednej strony zmęczyć się, a z drugiej nie trafić na nieodległy SOR w Szpitalu na Szwajcarskiej 😉 😉 .

Równo o 9tej wytaczam się z garażu, a za plecami melduje się Maciek 😉 . Na ulicach panuje już przedświąteczny ruch, ale o tej porze jest jeszcze znośnie – szał sklepowy zacznie się pewnie koło południa 😉 . Znów jesteśmy prawie kwadrans przed czasem, parkujemy zatem obok auta Łukasza i nie wychylamy nosa na zewnątrz…Sporo czasu jeszcze…

Stopniowo zjawiają się następni…W końcu wychodzimy się rozprostować, za chwilę wybije wpół do dziesiątej…

20131214_091953

Przez chwilę zastanawiam się, czy zjawi się KONY, ale obawy rozwiewa ten widok 😉 – razem z nim dociera Maciek-Bliźniak 🙂

20131214_092404

Razem z Maćkiem wyglądamy naszego sympatycznego kolegi, któremu tydzień temu orkan nie pozwolił przybyć – tym razem jednak Piechu nie zawodzi 🙂 . Wreszcie podjeżdża nasz trener, a stawkę zamyka Agata z Sudanem, który pewnie tradycyjnie poszaleje dziś w pogoni za piłką 😉 ….

Rozgrzewka. Skipy A-B-C…Yacool poprawia. „Jeśli macie to robić źle, nie róbcie wcale” brzmi w uszach 🙂 . Tradycyjnie akcentuje luz. Po kilku kursach w obu kierunkach po parkingu, pora na elementy core stability przy niskich barierkach. Uczony doświadczeniem, opieram się dokładnie tam, gdzie jest podpórka, by nie zburzyć lichej konstrukcji. Ćwiczenia robimy w podporze przodem, bokiem i tyłem. Jacek zwraca uwagę, by sylwetka była prosta, byśmy też się rozluźnili i nie trzęśli, jak galareta 😀 . Po nich nadchodzi wreszcie czas na zasadniczy bieg. Przechodzimy przez ruchliwą Browarną na początek pętli. Dziś ruch ma odbywać się w przeciwnym kierunku, jak tydzień temu. Będzie trudniej i ciekawiej 😉 . Znów dzielimy się na dwie grupy i znów mam kłopot z Maćkiem, który próbuje „pójść na skróty” i podczepić się pod naszą grupę 😀 . Żadne takie! 🙂 Używam różnych sposobów, by go „nawrócić”, z wypychaniem włącznie 🙂 . Udaje się 😀 . Grupa szybka rusza. Po nich kolej na nas. Zespół tworzą m.in. Agata, Michał, Marek L., Piechu i Maciek-Bliźniak, który występuje znów w roli kapitana. Plan przewiduje następującą sekwencję szybko-wolno: 2 x (3’/3′) + 3 x (2’/2′) + 4 x (1’/1′) + 2 x (1’/30″). Ma być trudniej, niż przed tygodniem ;)…Jestem bardzo ciekaw…

Ktoś proponuje, by potruchtać chwilkę, dopiero potem wystartować. Maciek przystaje na to. Mamy więc krótką „rozbiegówkę” . Wreszcie pada komenda…Ruszamy…Trzy minuty na to, by się rozkręcić…”Oddech i luz”, nie tempo, ale właśnie płuca i swoboda ruchu – to moje priorytety….Stop…Truchtamy… Teraz ta sama sekwencja wydaje się wiecznością.. Korzystam z niej i uspokajam ciało…”10 sekund” pada komenda, ale mój Garmin pilnuje czasu i na 5 sekund przed startem zaczyna „pikać” – super 🙂 …Znów w biegu, tym razem już ciało „rozkręcone”, mogę skupić się na luzie i spokojnym wdechu-wydechu. Rzut oka na tempo: 4:30…Dobrze, tak trzymać…Piechu po raz drugi mnie mija jak sprinter i gna do przodu – ma MOC…Nie kusi mnie jednak gonić, przed tygodniem nauczyłem się szanować siły – i tak najlepsza zabawa będzie, gdy przyjdzie czas na 1’/1′, a przede wszystkim na dwa ostatnie powtórzenia 1’/30″. Wtedy będzie i zmęczenie, i brak czasu na odpoczynek 😀 ….Stop….Oddech przyspieszył, staram się go okiełznać…udaje się…Rozluźniam ramiona, chłonę tlen…3 x 2’/2’…Zerkam w biegu na zegarek – ponowne 4:30 mnie cieszy, mam wrażenie równego biegu…Piechu wciąż szleje, odpala do przodu, a gdy jest czas na trucht, od przystaje i rozciąga łydki, z którymi ma ustawiczny kłopot…Zaczynamy 1’/1′..To jest to!…Krótko i konkretnie. Coraz mniej czasu, by efektywnie wypocząć…Gubię się w którymś momencie z liczeniem, ile mamy jeszcze powtórzeń przed sobą…Staram się skoncentrować na tym, by na wolnym odcinku uspokoić płuca i maksymalnie rozprężyć ciało, które odczuwa już obciążenie…Pierwsze 1’/30″ – taaaaak, już nie da się odsapnąć, czy zapanować nad oddechem, te dwa powtórzenia są po to, by z nas wydobyć rezerwy 😀 . Kończymy preludium na podbiegu 😀 , teraz jeszcze trudniej w pół minuty odetchnąć skutecznie…Na płaskim pada komenda „start!”, przed nami kawałek do łuku a potem pod górę…”Podbieg na deser” mówię do kolegów, którzy się rozpędzają…Nagle przychodzi do głowy „dziki” plan 😉 – zrywam się do sprintu, mijając Piecha, nie przestaję napierać pod górkę… 😀 😀 . Angażuję dodatkowe siły…Pod koniec podbiegu i tej ostatniej szybkiej części zwalniam nieco, dając się innym dogonić, by na szczycie przejść do truchtu…Dołączam do Piecha, który zatrzymał się przy drzewie i rozciąga dające mu w kość mięśnie…Robię to samo, ale tylko przez moment, bo musimy wracać do Jacka…Truchtamy…spokojnie, delikatnie coraz szybciej. Na początku pętli już na nas czekają….Na pytanie trenera, jak było, wszyscy chwalą. To fakt, było dziarsko i BARDZO FAJNIE!! Żyjemy, to najważniejsze 😀 .

Możemy wrócić na parking. Tu kolejna propozycja naszego trenera: spotkamy się nad Maltą, na schodach przy hangarach 🙂 . Możemy pojechać tam, albo pobiec – decyzja jest jasna jak słońce 😉 . Szymon, Maciek, Kony, Piechu i ja obieramy sobie kierunek szlakiem przy krawędzi ogrodu zoologicznego…Rozmawiamy w spokojnym truchcie…Nieco dalej ścieżka przechodzi w asfalt, staram się w trailówkach biec jej brzegiem…Koniec jest już niestety „bardzo cywilizowany” 🙂 i nie da się ominąć twardej nawierzchni…Zbieramy się przy krętych schodach prowadzących na antresolę przy hangarach…

20131214_104400

Jacek wyjaśnia, jak prawidłowo „korzystać ze stopni”, gdy chcemy popracować nad naszymi „czwórkami”. Chętni przetestowania techniki sprawdzają się pod okiem trenera 😀 …

20131214_104853

dyskutują…

20131214_105148

20131214_105156

a na koniec – robią sobie pamiątkowe foto 😀 …

20131214_105304

Zapowiedzią tego, co za tydzień, Jacek kończy trening. Kony żegna się – z tego miejsca jest mu najbliżej do domu. Szymon, Maciek, Piechu i ja wracamy na parking, obiegając malownicze stawki z drugiej strony.

To już na dziś wszystko. Do 12km zostało mi 200 metrów, więc dopełniam je solowo na dobiegu do auta. Czas wracać. Szymon zabiera się z Agatą, ja eskortuję do domu Pędziwiatra, co pozwala nam jeszcze w drodze pogadać.

Garmin zanotował…

A to czasy tych szybszych odcinków:

3′ – 4:53
3′ – 4:38
2′ – 4:38
2′ – 4:40
2′ – 4:49
1′ – 4:43
1′ – 4:26
1′ – 4:22
1′ – 4:41
1′ – 4:46
1′ – 4:39

Wrażenia…

Każdy trening jest ważny, zarówno dłuższe wybieganie, towarzyski trucht, czy – tak jak dziś – krótsze, mocniejsze zajęcia pod okiem trenera. Różnią się i smakują inaczej, ale zawsze wnoszą coś cennego do naszego rozwoju. Wspólne jest to, że przynoszą radość i karmią endorfinami.

Dla mnie zabawa biegowa, jaką zaproponował Yacool, jest szczególnie sympatyczna – od interwałowania zacząłem swoją biegową przygodę, od lat czas spędzam też na parkiecie pod koszami, gdzie wysiłek też ma podobny charakter. Zmienna intensywność, naprzemienny mocny i słabszy akcent to jest to, co lubię. Dziś znów udało mi się dobrze zagospodarować siłami, zmęczyłem się, ale też zachowałem energię na końcowy finisz. Świetnie spisał się w takim treningu mój zegarek, którego zaprogramowanie przez Garmin Center było prościutkie, a który później czuwał i dźwiękiem oraz wibracją zapraszał do kolejnych etapów.

Za tydzień, jeszcze przed świętami, kolejny trening pod okiem Jacka. Już się cieszę! 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *