Sobota 31.08.2013r.

 

Szybkie czterysta…i samotność biegacza…

Wczoraj chodziło mi po głowie, by pobiegać, ale jakoś samemu brakowało mi iskry…Coś jest w tym bieganiu „z kimś”, że gdy przychodzi ruszyć „cztery litery” solowo, mało jest chęci…Nie chodzi o brak motywacji, czy ochoty na trening, bo to jest zawsze, ale…o perspektywę samego biegu – samotne tłuczenie kilometrów jest jak „robota” przy „pracy”, „fastfood” przy „wykwintnej kolacji we dwoje przy świecach”, „gra naszego drugoligowca” przy „Grand Derbi Barca-Real” 😀 😀 ….Poziom emocjonalnego zaangażowania kosmicznie różny 🙂 – ot, trzeba to zrobić i koniec. Wczoraj mało miałem ochoty na „tyrkę” – bo tym najczęściej kończą się solowe wypady, postanowiłem poczekać na dzisiejszy BBL.

Pobudka o 7:50…Niezwykłe – wstaję zanim budzik zawył drugi raz!…Z pierwszym otwarciem oczu wiedziałem już, że idę biegać 😀 i to mnie postawiło do pionu, a na twarzy wymalowało szeroki uśmiech 🙂 ….Kawa, jedna ciemna bułka…Może to nie „śniadanie Bogów”, ale mając na względzie rozregulowany „rozkład jazdy” mojego układu trawiennego, przypominający chaos na PKP, zawsze staram się być oszczędny, gdy mam przed sobą ruch. Od sensacji mnie to i tam nie chroni, ale mam je przynajmniej w ryzach 😉 .

Cieszę się wyjątkowo 😀 . Dziś na zajęciach po raz pierwszy stawimy się naszą „środową trójką” – po debiucie w zeszłym tygodniu będzie znów Aga i pierwszy raz Magda :). Mam cichą nadzieję, że po zajęciach coś razem poszuramy, a potem uciekniemy na chwilę do Strzeszynka, zabieram więc ze sobą plecaczek i ręcznik, choć na same zajęcia mam też picie w bidonie. Dziś przed nami test na 400 metrów – wezmę w nim udział, bo lubię krótkie i szybkie dystanse 🙂 . Mimo, że teoretycznie nie wymagają one takiej „filozofii biegowej”, jak dystanse dłuższe – ot, po prostu „pobiec tyle, ile dała fabryka” – to jednak nawet na tym jednym, stadionowym kółku, trzeba troszkę głową ruszać, bo „odcięcie prądu” może zjawić się w najmniej oczekiwanym momencie 😀 😀 .

Kołując pod stadionem, widzę już naszą sympatyczną saksofonistkę, Dorotę 🙂 . Witamy się, zamieniamy kilka słów, a potem rozglądamy za pozostałymi dziewczynami. Nie ma ich, więc wkraczamy na naszą sportową „arenę” 🙂 . Okazuje się, że tu, przy małej furtce na bieżnię, czeka już Magda 🙂 …

20130831_092739

która na swój BBL’owy debiut zabrała również męża. Ma też okazję pochwalić się nowymi Faas’ami 🙂 …

20130831_092749

które dostała w komplecie z zegarkiem – wszystko, nawet w detalach, pasuje do siebie idealnie kolorystycznie 🙂 i – czego nie kryję – bardzo mi się podoba. Wkraczamy na tartan, meldujemy się na „zbiórce” i zaraz ruszamy na dwa kółka rozgrzewkowe. Na końcówce drugiego dobija do nas Agnieszka 😀 .

Yacool zbiera nas w kręgu, omawia, co przed nami.

20130831_093715

Zanim przejdziemy do biegu testowego, poćwiczymy trochę przebieżki na łuku z narastającą intensywnością. Jacek kontroluje i koryguje na bieżąco, podpowiadając, co mamy poprawić. Robimy kilka serii 100-metrówek. Po nich przychodzi czas na start. Mimo, że test jest dziś spontaniczną inicjatywą samych zainteresowanych, którzy zasugerowali ochotę w czwartek na forum, chętnych nie brakuje – jest ich więcej, niż torów, więc planujemy dwie serie. W pierwszej biegną m.in „moje” dziewczyny, Szymon, mąż Magdy i Marcin, fizjoterapeuta, który jest zdecydowanym faworytem 🙂 . Na mnie przyjdzie kolej po nich.

Wszyscy startują z werwą. Rozstawieni na swoich torach tak, jak reguły nakazują, trzymają separację i są w naturalny sposób „rozciagnięci” na dystansie, dzięki czemu można przyjrzeć się jak biegnie każda z osób z osobna 🙂 . Najatrakcyjniejszy jest oczywiście finisz – pierwszy, po spektakularnej „setce”, wpada na metę Marcin 🙂 . Potem meldują się kolejni a wśród nich dziewczyny – Magda…

20130831_095319

20130831_095321

20130831_095322

i Agnieszka…

20130831_095325

20130831_095327

20130831_0953290

20130831_095329

Mój bieg….

W drugiej turze nie ma już kompletu chętnych, przez chwilę obawiałem się nikt więcej się nie zdecyduje, ale na szczęście kilka osób się jednak zgłasza, a wśród nich Arek, z którym już kiedyś rywalizowałem w końcówce na 800m chyba…To dobra wiadomość, bo obaj jesteśmy nieco XXL 😀 , będę miał więc z kim się pościgać, choć właściwie nie to jest moim celem..Ważne, by spróbować dynamicznie, ze swobodą i luzem zrobić ten krótki dystans….

Zajmuję mało atrakcyjny tor – drugi od wewnętrznej, przy czym pierwszy pozostaje wolny, więc to ja będę ścigał wszystkich 😀 . Start. Wciskam przycisk na Garminie i gnam do przodu. Nie mam czasu kontrolować tempo, próbuję ustabilizować je „na wyczucie” i w odniesieniu do innych. Wiadomo, że pierwszy łuk będzie najszybszy, potem prosta zweryfikuje siły, kolejny łuk odpowie na pytanie, czy jest paliwo na finisz, a ostatnia prosta je spektakularnie spali (jeśli będzie 😉 ). Punktem odniesienia jest dla mnie Arek. Po łuku i prostej jest przede mną, ale to też wynika z pozycji na torach. Odległość trochę maleje na prostej, jest w zasięgu 😉 …Na wejściu w łuk jednak mała niespodzianka – czyżby zaczął już finisz? – wyraźnie przyspieszył…Reaguję instynktownie, choć zdaję sobie sprawę, że to za wcześnie na „dopalacze” 😉 …Nie chcę jednak, by mi się oddalił, jak swego czasu Ola, której już nie dogoniłem…Teraz razem wychodzimy z łuku i mamy do pokonania 100 metrów – ja gonię, więc mam prościej, choć to właściwie moment, w którym raczej decydują rezerwy, bo biegniemy na max-a 🙂 ….Zgromadzona na mecie publika z Yacoolem na czele domyśla się, że będzie to dość waleczny finisz, więc zrywa się doping 😀 😀 …To niesie! ….Do 50go metra Arek prowadzi, ale go doganiam…Gdy jestem za nim wrzucam ostatni bieg…Mijam go, czuję, że próbuje walczyć, ale tak naprawdę wiem, że teraz już tylko wszystko w moich nogach 😀 ….Cały bieg starałem się biec na luzie, bez spinania, starając się pracować nad techniką i korzystać z tak akcentowanej przez Yacoola „sprężyny”…To czysta praca śródstopiem i łydką, z pozoru, bo całe ciało musi być w dynamicznym ruchu…Ale to odbicie daje najwięcej mocy 🙂 . Gdy mijam Arka jeszcze mocniej staram się z tego korzystać, przy jednoczesnym luzie „u góry” i mocnej pracy rękoma….Normalnie, czuję się jak Bolt na finiszu! 😀 …Zostawiam po prawej Arka i wpadam na metę przy brawach i dopingu – bardzo przyjemne to uczucie 😀 . Zaraz za linią mety przybijam z kolegą „piątkę”, dziękując za rywalizację…Czuję się świetnie, tym bardziej, że z końcówki jestem zadowolony 😀 😀 – nie chodzi nawet o zwycięstwo, ale o pracę nad tym, czego uczy Jacek 🙂 . Tuż po samym biegu sam trener chwali mnie po cichu: „Bardzo fajny luz, coraz lepiej – teraz tylko zrzucisz parę kilo i będzie ogień!” . Zapamiętuję te słowa…

Schodzimy z bieżni i formujemy krąg – czas na tradycyjną zaprawę koordynacyjną 😉

20130831_100226

20130831_100319

20130831_100325

20130831_100328

20130831_100332

Yacool podkreśla, że celem zajęć pod jego okiem nie jest bieganie, a nauka biegania 🙂 , dlatego podczas zajęć tak wiele czasu poświęca właśnie nauce koordynacji. To, co szwankuje w pierwszej kolejności, gdy narasta zmęczenie, to…własnie koordynacja, stąd nacisk, byśmy pewne elementy przyswoili, ćwiczyli i by stały się niemal automatyczne. Tak samo jak luz w biegu. Często w górnych częściach ciała mocno się zaciskamy, mniej więcej tak 😀 :

20130831_100340

co tylko kumuluje zmęczenie, nie mówiąc już o odbieraniu ruchowi lekkości i ekonomice biegu 😉 … Jacek podaje za przykład czarnych biegaczy, którzy w tej fazie biegu, gdy są w powietrzu…odpoczywają 🙂 , podczas gdy ich biali koledzy ciężko pracują 😀 , wydatkując sporo energii.

Po ćwiczeniach w miejscu, czas na małe ożywienie na trawie – sesja ćwiczeń rozluźniających na dolne kończyny, która również uczy rytmu i poprawia wspomianą wcześniej „sprężynę”. Wszystko wykonywane jest stricte na śródstopiu.

20130831_102701

20130831_102702

Znów Jacek koryguje i poprawia postawę – ważne jest wypychanie miednicy i bioder do przodu, przy jednoczesnym zachowaniu prostej sylwetki…

20130831_102704

20130831_102809

20130831_102819

20130831_102823

20130831_102827

Te ćwiczenia, mimo że są wykonywane na całkowitym luzie, dają popracować łydkom 😉 .

Koniec zajęć i czas zastanowić się, co robimy dalej. W aucie mam plecak, w nim bukłak z wodę, ręcznik…i ukrytą nadzieję, że pobiegamy w grupie, a potem zaliczymy Strzeszynek. Tymczasem zupełnie nieoczekiwanie wycofują się dziewczyny – Magda z mężem muszą wracać ze względu na rodzinną imprezę, Aga miała kiepską noc i ma sporo nauki, też musi uciekać 🙁 🙁 … Przed Bliźniakami jutro bieg w Bednarach, dlatego odpuścili nawet test – też wracają do domu. Nawet Dorota dziś się spieszy….

Całkowicie zaskoczony…zostaję sam…. 🙁

Chwilę jeszcze podziwiam Arkowe BMW na dwóch kołach 🙂 …

20130831_110908

…a potem już odbijam do auta i zastanawiam się nad planem dla samego siebie…Nie przewidywałem, że dziś „mnie nikt nie będzie lubił” 😀 😀 i teraz, w otwartych drzwiach auta, dumam, co zrobić z czasem przewidzianym zwykle na towarzyskie co-nie-co…. Mogę zabrać plecak i pociągnąć na Strzeszynek, ale samotnie nie chce mi się…Chcę natomiast zrobić przynajmniej „dychę”, by „odhaczyć” trening standardowym kilometrażem…Tylko…gdzie to wykręcić? Dwa kółka wokół Rusałki?..Odpada…To może pobiegnę zakosami po lasach na północnym brzegu, a potem dołożę coś za obwodnicą??..Ten plan wydaje mi się do przyjęcia..najchętniej nie zabierałbym plecaka – dziś dobrze mi się biega bez „bagażu”…Chcę jednak mieć muzykę ze sobą, a do tego kieszeń w klapie plecaka jest niezastąpiona – tam bluetooth pracuje bez zarzutu i nie tnie mi utworów…Cóż, nie mam wyjścia. Będę miał przynajmniej wodę pod ręką….

Odpalam słuchawki i pierwsze dźwięki docierają do uszu…Przyjemnie…Całe szczęście wrzuciłem moją Jabrę do plecaka tuż przed wyjściem…Gdy biegnę sam, muzyka jest mi najlepszym towarzyszem, pozwala oderwać uwagę od zmęczenia i zatopić się w myślach…Odlecieć…..

Trasa przy torach zabiera mnie do rogatki na Golęcinie, tu skręcam na asfalt do gastronomii. Kusi mnie, by potruchtać przy szkole rolniczej i dalej „szlakiem pokrzyw”, latem nieco zarośniętym…A co mi tam, skręcam. Do boiska jest komfortowo, dalej ściana zieleni i tyko uważne oko dostrzega, gdzie „schował się” początek ścieżki…Zanurzam się w gęstwinie, można nią biec, trzeba tylko uważać, co jest pod nogami…Niespodziewanie drogę zagradza zwalone drzewo i gęste jego gałęzie…Muszę przedrzeć się przez zarośla, by obejść przeszkodę…Dalej odnajduję szlak i kontynuuję bieg…Cały czas tempo trzyma się w okolicy 5:50-6:00 i jest dla mnie komfortowe….Niestety czuję w łydkach dzisiejsze bieganie testowe i ćwiczenia, zastanawiam się więc nad korektą planów. Nie przetnę obwodnicy, ale zrobię duże kółko wokół Rusałki, pod koniec skontroluję „urobek” i zastanowię się, gdzie dołożyć kilometrów…Przede wszystkim, będę wiedział, jak się czuję i czy mi się chce 😉 …

W uszach przyjemnie brzmią znane kawałki…Nie mam ułożonej playlisty, telefon podaje do ucha utwór za utworem dowolnie, ale każdy z nich w magiczny sposób synchronizuje się z nastrojem w duszy i letnio-jesienną scenerią wokół… 😀 . Nie mam dziś parcia na tempo, staram się je utrzymywać na jednym poziomie…Mijam podbieg bezboleśnie – to przyjemna konsekwencja regularnego biegania, że to, co kiedyś było wymagające, dziś jest chlebem powszednim…Dobiegając do mostku mam na zegarku niewiele ponad…6 kilometrów za sobą…Doliczając nawet BBLowe zajęcia, daleko temu do przyzwoitości 😉 😉 . Robię chwilę przerwy i postanawiam już się nie oddalać – resztę dołożę na znanej kilometrowej pętli w pobliżu. Nie będę też szalał – spróbuję poćwiczyć..wolne bieganie 😀 , ~6:30. Nie jest to takie proste, nawet, gdy na co dzień biega się ledwie minutę szybciej…

Dziś mocno wieje….Przy mostku tworzy się taka dysza, gdzie wiatr przyspiesza i nawet, gdy na otwartym polu nie czuć tego tak, tu dmucha….W słuchawkach odzywa się nostalgicznie Roger Hodgson i jego „Lovers In The Wind”….Już chciałem biec, ale się powstrzymuję….Uwielbiam ten kawałek a teraz, gdy stoję pośród wiatru nie sposób nie zamknąć oczu i się nie zasłuchać…Mała chwila „sam na sam”, z myślami, rozterkami, tęsknotami, pragnieniami….Z pięknymi dźwiękami fortepianu dusza ulatuje…….

Nogi nie chcą zakłócać spokoju, niosą mnie spokojnie i rytmicznie…Wystukują biegowe tętno na ścieżce…W uszach dźwięk burzy, zaraz za nim odzywa się Seal….„Love’s divine”….. Brzmią słowa: „..and I felt my spirit fly…”…..Zaiste…. 😀

Muzyka unosi, koi, jest ucieczką…jak dobry przyjaciel, który woła „choć do mnie, siadaj, ze mną nigdy nie będzie Ci źle…”

Po drugim kółku zastanawiam się, czy jeszcze tak pętlić 😉 …Trzecie nie da mi „dychy”, ale zbliży do niej, decyduję się więc na jeszcze….Ostatni metry dokładam, robiąc wahadełko brzegiem jeziora…

Patrzę na zmarszczoną taflę wody…..Adele tak przecudnie opowiada o miłości….

Łza?..Zapewne od wiatru…………

Garmin zapisał…

Bieg na 400m – zamieszczam, bo zaciekawiło mnie tętno :)…Do 200m skokowo rosło, do 178bpm, potem na łuku i prostej, gdzie przyspieszyłem….konsekwentnie spadało! 😀 … Jak niezwykłe są procesy, które w nas zachodzą!…Drugi oddech?? I te prędkości – niemal równo 2:46-2:53, finisz 2:33…Ponad 100kg – to jak Pendolino na Centralnej Magstrali Kolejowej 😀 😀 😀 .

Solowa „dycha” nad Rusałką…

Wrażenia…

Na pełnej skali…Od uniesień, sportowej rywalizacji przy „wrzawie tłumów” 😀 😀 …do nostalgicznego, samotnego biegu ubranym jesiennie lasem i brzegiem rozhuśtanego wiatrem jeziora… W głębokim zadumaniu, sam na sam ze swoimi słabościami, tymi niefizycznymi….Wzruszenie o dwóch smakach, słodkim i słonym…

Przywykłem już do biegania w towarzystwie uśmiechniętych i pełnych energii osób…Powrót do korzeni, do samotnego przemierzania biegowych szlaków był jak skok w przepaść bez spadochronu…Wśród ludzi czuję biegową radość, sam na sam ze sobą mój trening przypomina raczej odrabianie lekcji, gdy bylem w szkole 😉 …Szczęśliwie (czy aby na pewno?…) miałem ze sobą muzykę, która wypełniła przestrzeń, dała skrzydła, bym uleciał….Tam jednak, dokąd się przeniosłem, nie zawsze jest ciepło, słonecznie, ze śpiewem ptaków…To zależy od pogody ducha…Tym razem było jesiennie i smutno…Dobrze, że muzyka, prócz tego że niesie emocje, jest po prostu…..piękna……. 🙂

4 myśli nt. „Sobota 31.08.2013r.

      • No widzisz to mamy zupełnie odwrotnie. Nic nie jest w stanie mi zastąpić samotnego biegania i nic nie może się z nim równać, nawet hasanie w najwyśmienitszym towarzystwie 😉

        • To nie ma nawet aż tak duzo wspólnego z bieganiem, co z etapem zycia…Zupełnie inne są przesłanki, że jestem tak frontem do innych 😀 …Piszę całkiem poważnie. Spora część życia minęła mi w lekkim oddaleniu od ludzi, bo a to praca, a to przenosiny do innej części miasta, a to znów praca parę metrów od domu pośród garstki facetów (niemal 20 lat)… Dobrze mi wśród ludzi, a już super, gdy łączą nas zainteresowania. Jestem ciekaw ludzi, uczę się od nich, patrzę ich oczyma, próbuję ogarnąć to, co wokół nie tylko z perspektywy własnych 4ech liter 😀 . jak mogę, to nawet próbuję pomóc na miarę skromnych możliwości. Na dłuższą metę człowiek zdaje sobie sprawę, że tyle jesteśmy warci, ile zostawimy po sobie w ludziach wokół nas…Oczywiście można rozdzielić bieganie i towarzystwo. Zwłaszcza, gdy ma się jakiś sportowy cel i realizuje się plan – wtedy trzeba by szukać osoby na tym samym poziomie i z tym samym celem. Najwygodniej wtedy solowo….Widzisz, to w sumie wypadkowa wielu spraw..czasem masz dość ludzi i od nich uciekasz, czasem odwrotnie 😀 .

Skomentuj Pan Piecuch Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *