Środa 12.06.2013r.

 

Wieczorny chillout nad Rusałką..

Dziwnie rozpoczął się ten tydzień…Mimo, że w weekend nie „umordowałem” się jakoś specjalnie na drożach i bezdrożach, to w poniedziałek czułem, jakbym się nie zregenerował… Miałem obolałe „czwórki”, „dwójki”, całe nogi ciężkie…Zawsze ślad po bieganiu pozostawał, tym razem jednak dziwnie się czułem, idąc na wieczornego kosza – jakbym miał zamiar grać zaraz po maratonie 😉 ….Oczywiście zajęcia na sali regeneracji się nie przysłużyły….Mimo wszystko jednak czekałem na środę, brak mi było biegania tym bardziej, że przez te dni cały czas byłem zakopany w sieci wokół tej tematyki.

Co ważne odnotowania – wreeeeeszcie, po nie wiem, ilu dniach, nękające nas fronty burzowe postanowiły powędrować dalej, a na niebie zaświeciło słońce bez obaw, że zaraz sypnie z nieba gradziną wielkości kurzych jaj, czy potokiem wartkim jak górska rzeka…Nawet dach w biurze nie wytrzymał ostatniego oblężenia deszczem i uziemił mi elektronikę….Cierpliwość była na wyczerpaniu – na szczęście wreszcie można odetchnąć, na jak długo, nie wiem, ale cieszmy się chwilą… 😀 .

Sprzyjająca pogoda pozwoliła mi wczoraj wieczorem poobserwować na wieczornym niebie przelot Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). W ubiegłym roku, jako mobilny krótkofalarz „ganiałem” za nią z radiem i próbowałem robić łączności, teraz przypomniałem sobie o niej  po tym, jak „coś” przeleciało nad naszą głową po koszykówce poniedziałkowej, gdy stałem z Arturem i gadałem – nomen omen – o bieganiu 😀 . Wczoraj udało mi się nawet zarejestrować ją telefonem 🙂 .

No dobrze, ale jakie plany na dziś?
Tradycja podpowiada: Rusałka.

Słońce, wypuszczone na niebo na swobodny „popas”, daje od razu popalić – temperatura jest od rana lipcowa 😀 . Liczę, że pod wieczór się ochłodzi nieco 😉 . Pracy mam dziś konkretnej mniej, dzień wypełniają mi inne sprawy – wiozę mamę do lekarza, wymieniam klocki w aucie w warsztacie kolegi…W efekcie kontaktuję się z Anitą dopiero późnym popołudniem, ostatecznie umawiając się na 19:15, by wszyscy mogli spokojnie zdążyć.

Po głowie chodziło mi od rana, by pierwszy raz – wzorem niedoścignionego Mistrza,  Macieja – pojechać wcześniej i zrobić dziś więcej kilometrów…W miarę jednak upływu czasu i braku orzeźwienia w powietrzu, schodzę z tonu: zrobimy towarzyskie krążenie wokół jeziora, a potem dołożę…trochę akcentów 😀 . Jak siły pozwolą 😉 …

Punkt siódma piętnaście jestem na miejscu. Drepcząc do rogatki, dowiaduję się od Anity, że poza tradycyjnym składem (+ Magda, Przemo), będzie też jej kolega, Maciej, którego wreszcie udało jej się namówić na grupowe bieganie. Docieramy i miłe zaskoczenie – poza Maćkiem, jest też Agnieszka 😀 , biegająca z nami w niedzielę, a z Magdą w duecie „po godzinach” 😉 . Jest nas więc sześcioro. Odpalamy telefony, ja naciskam START na Garminie i wio.

Znów zostaję w tyle, bo jeszcze chcę rozgrzać stawy i parę skipów zrobić. Wrzucam też w krzaki po stu metrach butelkę z piciem – przewidując, że będziemy dziś biegać w kółko, nie chciało mi się zabierać plecaka. Dziewczyny od razu forsują tempo, 5:30-5:40 to dość żwawo, jak na dzisiejszy skład, ale nie oponuję, wiedząc, że ono i tak po kilku kilometrach zelżeje 😉 . Sam staram się być trochę „hamulcowym”, zwłaszcza na podbiegu. Początkowo dobieramy się tak: Anita z Maćkiem, Magda z Agą i ja z Przemkiem, potem w większości ja towarzyszę dziewczynom, a chłopaki ciągną do przodu. Dla Maćka to dość ciekawy test – nigdy nie biegł więcej niż 5-6km, „dycha” da mu „życiówkę” – póki co dotrzymuje kroku Przemasowi, a to nie jest chyba…najlepszy pomysł 😉 …. Dziewczyny są bardzo rozgadane, właściwie na rozmowie schodzi czas do gastronomii, potem do torów i wzdłuż nich do mostku, gdzie Anita robi mini-pauzę dla Czesia – musi uzupełnić płyny 😀 . My zwalniamy, ale nie stajemy. Ciepło jest nadal, póki co wieczór specjalnej ochłody nie przyniósł, ale biegnie się nie najgorzej. Tempo znormalniało do ponad 6:00, plan więc realizowany jest już rozsądnie 🙂 . Po pięciu i pół kilometra odhaczamy pierwszy krąg 🙂 , dobiegam do butelki i z dziką rozkoszą wysysam połowę:) . W drugim kółku na początku jest chwila zawahania – biec z „cyplem”, czy bez… w końcu decydujemy się go nie pomijać, ale dalej pobiec już jak na zajęciach niedzielnych. Przy mostku przystajemy znów dla Czesia, a ja robię kilka zdjęć (ostatnio tak się koncentruję na biegu…i gadaniu 😉 , że zapominam o „foceniu”..).

20130612_202559

Ruszamy na ostatnie dwa kilometry…Na Południowym brzegu wyprzedzam dziewczyny, by chwycić je w kadr…

20130612_195230

20130612_195232

20130612_195233

20130612_195240

20130612_19524220130612_195243

20130612_195244

„Dycha” wybija dwieście metrów przed „strefą uzupełnienia płynów”, czyli schowaną butelką 😉 .  Miałem plan dalszy taki, że podejdę na nasz „zBNowy” podbieg i trochę pomęczę siebie, tym bardziej, że gdy tylko chwilę stoimy po biegu, czuję, że wracają siły i ochota do kontynuacji. Uprzedza mnie Anita, która rzuca hasło do sprintu na podbiegu do torów. To jakieś…70, może max 100 metrów…Biegniemy razem z Magdą. Dziewczyny startują jak czołówka Diamentowej Ligi na setkę ;), staram się dotrzymać im kroku, jednocześnie przekonując, że nie trzeba wcale takich akcentów robić na maxa, a wystarczy jedynie dobrze technicznie 😉 😉 . tak przynajmniej mówią mądrzejsi ode mnie 😀 . Kolejny raz jest już odrobinę spokojniejszy, choć nadal jest to dziki galop pod górkę 😀 .  Anicie już wystarczy, ja z Magdą schodzę jeszcze na trzy serie. Mimowolnie trochę się ścigamy 😉 . Zabawa jest przednia i bardzo pożyteczna – mam zamiar tak właśnie kończyć teraz moje treningi, bo braknie mi MOCy często i szuram w końcówkach wybiegań, zamiast podnosić wysoko kolana 😉 .

Po drugiej stronie rogatki, już od strony „cywilizacji :D, rozciągamy się i gadamy jeszcze troszkę razem..

20130612_204958

20130612_205001

20130612_205006

W końcu pada hasło – „to na razie!” i wszyscy się rozchodzą poza mną i Przemkiem – chcemy poczekać na kolejny przelot ISSa nad Poznaniem, wg planu za około 25 minut. Niestety Stacja Kosmiczna robi nas w konia 😉 – mimo wytężonego wzroku tym razem nie udaje się jej dojrzeć, choć to zwykle bardzo jasny punkt na niebie…Cóż, tak to jest, gdy się na coś czeka, a nie działa spontanicznie ………..

Zobaczmy, co zanotował mój zegarek 😉 ….

Trasa: dwa kółka wokół Rusałki + przebieżki na podbiegu.

Wrażenia…

Przede wszystkim dziś, przy wysokiej temperaturze – na dojeździe na Lotników temperatura na zewnątrz wynosiła 29stp. (!) – miałem spore obawy o jakość treningu. Wieczór przyniósł ochłodę dopiero, gdy skończyliśmy dziś nasze bieganie…Poszło jednak nie najgorzej – wariant z zostawieniem na pętli napoju w krzakach był dobrym pomysłem – w domu kilkakrotnie mierzyłem się z plecakiem, ale w końcu go zostawiłem. Przy takim cieple wokół fajnie było pobiec bez żadnych obciążeń 😀 .

Kolejna kwestia to podbiegi. Byłem na nie zdecydowany, ale uzależniałem od formy, w jakiej będę na zakończenie „dychy”. Choć te dziesięć kilometrów sił troszkę zabrało, jednak chwila odpoczynku i czułem, że mam spory zapas. Same akcenty biegło mi się świetnie, swobodnie i lekko, a na finał wcale ich nie czułem 😀 … Może było ich za mało 😉 😉 . Muszę pracować i stopniowo coraz więcej takich podbiegów dodawać – chcę osiągnąć moment, w którym zmęczenie dłuższym biegiem nie będzie objawiać się „ciągnięciem nóg za sobą” . Mimo tego, że dolne kończyny mam w sumie mocne, jednak to one przede wszystkim dają mi znać o przebytej trasie…W końcu…co nieco dźwigać muszą 😉 😉 .

Cieszy mnie też to, że po wydreptanych kilometrach bez żadnego problemu zrobiłem kilka sprintów i to pod górę. Zmęczenie objawia się u mnie podczas biegu ciągłego, ale już kilka minut po z dużą swobodą robię akcenty i nie padam na twarz. Mam nadzieję troszkę się wzmocnić – wciąż podziwiam moich przyjaciół, którzy w końcówce dłuższych biegów swobodnie przebierają nogami 😉 😉 …Też tak chcę…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *