Piątek 12.02.2016r.

Moje sercem bieganie…

…Czas…Tik-tak…Sekunda po sekundzie, jak ziarna piasku w klepsydrze, umyka…Zawsze jest najlepszy czas, by spełniać marzenia..by robić coś nieszablonowego, zrywać ze schematami…Lepszego momentu, niż ten teraz właśnie…może nie być…:) . Nie czekajcie, róbcie to…Jedźcie tam, dokąd śniliście jechać, skaczcie ze spadochronem, polećcie na paralotni, nurkujcie, wspinajcie się, albo wędrujcie górskim szlakiem, chłonąc widoki…Działajcie…Wróćcie do pragnień, marzeń, które być może pokrył kurz….Ale…przede wszystkim…otwórzcie się na innych, na tych których lubicie, kochacie…powiedzcie tym, którzy są dla Was ważni, jak ważni są…jak Wam na nich zależy…Nie czujcie się skrępowani treścią, ani formą…Mówcie…niezależnie od sytuacji, kontekstu, barier, które są tylko w głowie…Zróbcie coś dla nich…Cokolwiek…Nie dla „dziękuję”, ale dla samej radości robienia czegoś z myślą o drugiej osobie :)….To daje szczęście…mówię Wam :)….

….Przenikający dźwięk szarpie sen…otwiera powieki…”Boże, ciemno!..Noc?…Co to było?”…Sięgam do stoliczka…macam…naciskam przycisk komórki, rozświetla się…Minęła szósta….”Aaaaa, to budzik…” – przebiega uspokajająca myśl…Ale za nią nadciąga niepokój…”6ta????? Co się dzieje??..Czemu tak wcześnie?”…Umysł pomału marszczy się, jego komórki budzą się z przeciągłym ziewaniem….”Co do diabła?”…Nagle….”Boszzzz…to dziś!!!”…..Siadam na łóżku. Przecieram oczy dłońmi, jakby miało mnie to otrzeźwić…Chwiejny krok. Nie otrzeźwiło…Jeszcze półsen…Schody w dół… Kawa…kawa…KAWA!!!…Woda wstawiona, toaleta, kuchnia, kubek, zapach… WRESZCIE!…Rzut oka na zegar: 6:15…No tak, teraz czas przyspiesza…traci liniowość. Nagle, gdy sobie uświadamiamy cel przebudzenia, on – czas – gra przeciwko nam, pogania, ponagla, gdy nogi jeszcze się plączą…Ok, trzeba się skoncentrować…Rzut oka na prognozę w komórce…Uuuuu! Minusowo!!…Za oknem niebo się rozświetla…Słońce czai się już za horyzontem. Wschód będzie o 7:15…Nawet ono mnie popędza ;)…Szafa, ciuchy…Spokojnie, by wszystko ogarnąć, choć robiłem to setki razy już…Łazienka…Zwykłe czynności…Rzut oka w lustro…Ten facet, tam, po jego drugiej stronie ma uśmiech na twarzy – coś knuje, coś fajnego…na pewno 😉 ….

Powiedzmy to sobie od razu na wstępie. Nie biegam rano. Jedynie, gdy nie można inaczej. Nie dlatego, żeby nie było fajnie, ale żeby śpiąc nie wpaść pod auto, albo własnym na czyjeś. Ja się budzę długo. Z reguły mam dwie i pół godziny rozkręcania się od 7ej rano, zanim ruszę do pracy. Dziś jednak są te szczególne okoliczności. Wyjątkowy dzień. Czekałem dobre pół roku, by zrealizować mój cichy, osobisty, plan na konkretną okoliczność 🙂 . By pobiec. Tak inaczej. Tak szczególnie. O innej, niż moja pora. Inaczej, niż biegam zazwyczaj, bo ulicami. Na innym, dłuższym dystansie, niż ten z treningów. No i nie z grymasem bólu, a z radością malowaną pomiędzy kącikami ust :)…..

Brrrrr…”Zzzziiimmmnooo”…Zakładam rękawiczki przed domem i na myśl o tych słowach, znajomych, od razu mi cieplej :D. Poganiam zegarek do szukania sygnału GPS…Boże, jak dawno już nie startowałem do biegu sprzed domu!! Ostatnio chyba…gdy zaczynałem swoją biegową przygodę 😀 – z reguły wsiadam do auta i jadę w las :). Teraz ruszam truchtem…rozgrzewkowo…budzę ciało. Kilkaset metrów do magicznego początku…Nie śpieszę się…Słońce nie wytrzymuje napięcia…Gdzieś za plecami, za budynkami, rusza w dzisiejszą drogę po niebie…będzie mnie ścigać…Ulica błyszczy, nocą przymroziło, nawet teraz jeszcze delikatnie szczypie w twarz…Zbliżam się do krzyżówki. Krążenie ramion, kilka skipów, przeplatanka, krok dostawny…Czerwone światło..Jeszcze krążenie tułowia…Mijający ludzie patrzą z ciekawością…zazdrością (?)…zdziwieniem…może z myślą „ja też będę biegał(a), ale od jutra..” ;). Zielone. Czas zacząć…Mój cichy plan….

Przebiegam przez krzyżówkę….Aaaa!!! Stop!. No jak!? Jeszcze focia! Musi być selfik, będzie na początku i na końcu..Opisowy, okazjonalny :)…Może w trakcie też….

2

Teraz ruszam na dobre…Myślę o tempie – to nie wyścig, to ma być przyjemność…Trucht – 5:40-6:00 będzie idealnie…Wyhamowuję, bo nogi już niosą…Patrzę na ulice lekko zaspane jeszcze, ale tętniące już życiem – sznur aut jak potok czerwonych krwinek pędzi asfaltem jak krew tętnicami ciała…ludzie zaczęli swój kolejny dzień życia…może podobny do wszystkich innych…Mój taki nie będzie ;). Robię coś, czego nie robiłem jeszcze. Dla mnie będzie wyjątkowy 😉 .

Na nogach nieco „żarówiaste” moje „stadionówki”/startówki – lekkie, choć trochę twarde Reebok’i radośnie uwijają się już w swojej pracy. Nie miałem dylematu, to był jedyny wybór. Mimo, że przyjdzie mi pokonywać piaszczyste łachy i błotniste górki, szlak będzie wiódł w większości ulicami, trailówki odpadały…Krzyżówka. Stop. Czekanie…Irytuje, ale od razy też uświadamia, że to..inny bieg 😀 😀 i że tak ma być 🙂 ….Długa prosta ze mną, teraz między bloki. Mam całą trasę w głowie. W ubiegłą niedzielę objechałem ją rowerem. Jako, że GPS jest dziś głównym artystą, a linia przez niego wykreślona najważniejsza, nie chciałem trafić niespodziewanie na…budowę, albo ogrodzenie z wściekłymi psami za nim ;), zmuszające do „objazdu”…Sprawdziłem. Wszystko było OK. I zapamiętałem. Nie muszę sięgać do endomondo i sprawdzać w prywatnych szlakach, gdzie wyrysowałem ją wiele miesięcy temu… 🙂 . Zanurzam się w zabudowę, przeskakuję pomiędzy budynkami po mały skwerku. Po raz pierwszy czuję, jak wielką mam radość z tego, co robię, z biegu, z myśli, że robię coś dedykowanego….Aż mnie nosi!….Wskakuję na nierówne płyty chodnikowe. Cześnikowska. Na końcu fragment starych fortyfikacji z czasów Twierdzy Poznań, otoczony nowoczesnością…Crossuję brzegiem po wydeptanej ścieżce…Znów światła. Łamię przepisy, nic nie jedzie…Po  drugiej stronie podobnie traktuję Marcelińską – „na szagę” 😉 ..Teraz jestem przy nowym biurowcu…Za nim zacznę nieco oddalać się od porannego ruchu…Zakręcam, więcej przestrzeni…ziemia jakby niczyja…czeka na zabudowę…Błoto. Omijam. Wzdłuż betonowego muru…Gładka kostka brukowa. Zostawiam po prawej centrum handlowe..Muszę zmienić stronę ulicy. Buty przez ułamek tracą przyczepność..”Boże, jak ślisko!” – myślę o kierowcach, których mijałem, dla nich była to niespodzianka o poranku…Bukowska. Znów STOP. Już „piątka” za mną…- ale to zleciało 😀 :D…Boże, jak ja się cieszę!! Że to robię, że mogę..że..jestem nienormalny!! 😀 😀 . Taaaak..to czasem cieszy 😉

Wcinam się pomiędzy ogródki działkowe przy Ławicy..Po lewej otwiera się widok na pas startowy, po prawej słońce przykryte lekką chmurką…Focia i dalej w drogę..

3

Stare tory, przeskok i jestem tu, gdzie lubię…Skalskiego prowadzi mnie pod wiadukt..Rzut oka w lewo – przesyłam pozdrowienia. Wirtualnie. Serdecznie. Pod wiaduktem biegnę jezdnią, nie ma tam chodnika. Resztki torów zatopione w asfalt…To tu kiedyś wywinąłbym „orła” na rowerze podczas wesołego powrotu z kąpieli w Strzeszynku…Cudowny czas…Tęsknię…Przyhamowuję i dziękuję gestem auto, zmieniając stronę ulicy…Przede mną „prawdziwe” torowisko i za nim piaszczysta Wola. Z uwagą przekraczam żelazną linię…Nic się nie dzieje..Z pozoru…Gdy ruszam, po kilkudziesięciu metrach, za moimi plecami „przelatuje” pośpieszny do Szczecina…

Wreszcie to co lubię…Przyroda. Cisza. Rześkie, czyste powietrze, bez spalin…Zagłębiam się w zagajnik i dalej wąską ścieżką.

4

Jak dobrze, że wcześniej przetestowałem trasę, teraz odpoczywam, nie mam stresu, że gdzieś coś zepsuję…Ułamek wspomnień z Woli Biegania, zawodów marcowych, przebiega mi przez pamięć…Szczególny doping – o kulach…Wbiegam nad Rusałkę. Moją…znaczy NASZĄ 🙂 Rusałkę. To jak dom. Tu czuję się tak wyjątkowo, tu wszystko do mnie się uśmiecha…Zatrzymuję się..Zapamiętuję cyfrowo widok jeziora w porannym świetle :D…

5

Teraz nieco pod górę…i przez las…Nogi niosą, nie czuję żadnego zmęczenia…Wbiegam na parking leśny…Hamuję jak na ABSie…Podjąć ryzyko? Odbić nieco w lewo? Przebić się przez krzaki, zamiast delikatnie okrążać tak, jak miałem wyrysowane?…Niby ścieżka jakaś wąziutka prowadzi…Ok. Małe odstępstwo, trochę hazardu 🙂 . Ruszam w nieznane…Gałązki uderzają w twarz…Wiem, że tu jest mały ciek, że będę musiał go przeskoczyć…I faktycznie…ale trafiam na ścieżkę prowadzącą dokładnie tak, jak chciałem. Super! Szczęście dopisuje..szczęśliwym 😀 …Skok i jestem po drugiej stronie…Szkoła Rolnicza…Zawahanie…skręcam wg założeń, ale zaraz znów „tnę” przez niewielkie krzaki…i znów z powodzeniem…Po chwili przecinam rogatkę golęcińską i za nią skręcam w prawo…Czuje się wyśmienicie…Myślę o tym, że zbliżam się do półmetka…Teraz w dół, obok starego stadionu piłkarskiego, kortów, aż po zjazd do tunelu…Oczywiście mógłbym przekroczyć tu Niestachowską bezkolizyjnie, ale nie w tym rzecz. Tu jest niezwykle istotne wcięcie w śladzie, który kreślę, biegnę więc wzdłuż ruchliwej arterii do świateł. Te pierwsze udaje mi się z przyspieszeniem przebiec na „późnym zielonym” ;), drugie mnie przytrzymują…Gdy osiągam przeciwny chodnik, uwieczniam siebie w połowie zadania 😀 …Teraz kurs na Sołacz….

6

Przy wylocie tunelu, do którego chwil kilka temu dotarłem z przeciwnej strony, odbijam w stronę parku…Mało tu ludzi o tej porze, jest wcześnie, a prawdziwy ruch spacerowy panuje tu w weekend…Gdy po lewej, nieco wyżej, pojawia się okrągła bryła kościoła, zakręcam i zaczynam delikatnie piąć się w górę…Gdy jechałem tędy rowerem, wiedziałem, że to będzie taki dość długi podbieg…”Wchodzi” jednak gładko, a ja po kilku minutach wracam znów do ruchliwej cywilizacji na Wojska Polskiego…Trzeba mi teraz zagłębić się w willową zabudowę i „pozygzakować”, prostuję ślad dopiero na Szydłowskiej…Biegnę prawą stroną aż do miejsca, gdzie „urywa się” chodnik…Nie zmieniam strony, biegnę po trawie – nie zmieniłoby to wiele, ale nie chcę „falować” w zapisie 😀 …Krzyżówkę na Słowiańskiej pokonuję „na dzikusa”, znów nie chce mi się zbaczać w prawo, do przejścia – „lecę” na wprost 😉 . Przede mną trasa poznańskiej Pestki, którą przeskakuję wiaduktem, a dalej trzeba mi dla odmiany wbiec w tunel…Nie chcę gubić sygnału, kiedy więc zbiegam po schodach i znikam w przejściu podziemnym, zrywam się do sprintu, by jak najszybciej znaleźć się znów pod niebem…Ufff, udało się, zegarek nie zgubił satelitów, spokojnie dobiegam do „Batmana” – długiego bloku, nazwanego tak przez mieszkańców z uwagi na czerń elewacji…Za nim kluczę ulicami w kierunku Cytadeli, tam czeka mnie następne, terenowe, zadanie…

Po raz kolejny przydaje się wcześniejszy rowerowy rekonesans – wykreślona na endomondo trasa pierwotnie doprowadzała do parku ulicą…bez kontynuacji. Po zlustrowaniu terenu dziś biegnę inaczej – Winogrady przecinam „bezboleśnie” Żniwną. Gdyby nie zebrane naocznie info, byłbym w kłopocie…Za kilkadziesiąt metrów druga ważna modyfikacja. Staję tu nad brzegiem głębokiego na kilkanaście metrów wąwozu fortowego.

7

W trakcie rowerowej przejażdżki odbiłem w prawo, pokonując go w głębszym miejscu. Nie było łatwo „targać” rower pod górę o nachyleniu 45stp, w miękkim, gliniastym podłożu…Wdrapałem się tylko dlatego, że na nogach miałem stare, „zębate” trailówki – teraz mam gładziutki, „asfaltowy” bieżnik i byłoby to niewykonalne nawet bez bagażu „dwóch kółek”. Decyduję się więc na cross bardziej w lewo i to jest dobra decyzja, mimo, że narażam „obraz trasy” na odstępstwo…Trudno – główny cel: nie narazić się na konieczność gwałtownych ruchów poprzecznych, obieganie, zawracanie itp…Przyspieszam, podbiegam, a potem podchodzę ostatnie kroki i jestem po drugiej stronie. To ostatnia „terenowa” przeszkoda…teraz „wygłądzając” nieco ślad GPS zbiegam nie do asfaltu, a truchtam trawą po odwrotnym lekkim łuku, wypatrując miejsca, gdzie przetnę parkowe alejki i wbiegnę na tyły „iglicy” . Po lewej zostawiam Muzeum Uzbrojenia..Tuż za charakterystycznym, acz „mało popularnym” w Poznaniu – z racji czerwonej gwiazdy, ongiś górującej na szczycie – monumentem przystaję i robię kilka zdjęć.

8

Poranek jest piękny…niebo błękitne, słońce już wysoko…

9

Uświadamiam sobie, że to już 2/3ie trasy za mną!! Suuuper…a więc…ZROBIĘ TO JUŻ NA PEWNO!! Ogarnia mnie euforia…Zbiegam rześko, z szerokim uśmiechem długimi schodami, by rozpocząć kilkukilometrowy powrót do mojej dzielnicy – na Grunwald 🙂

10

Przy pomniku Armii Poznań…bardzo miłe wspomnienie…

12

To tu, pod koniec grudnia zeszłego roku, niesiony endorfinami, wspinałem się pod górę krok w krok z Magdą, wspierającą mnie na drugiej pętli Biegu Powstania Wielkopolskiego. Było pięknie – walecznie i emocjonalnie 🙂 . Wzgórze Św. Wojciecha – zdjęcie kościoła…

13

…a potem, jak z moją ulubioną partnerką – długimi susami w dół :)….Dalej przez światła, ruchliwą Solną, brzegiem Placu Wielkopolskiego do 23. Lutego. Przeskakuję na drugą stronę przed jadącymi autami, zwalniam nieco, bo to kolejny dłuższy podbieg…ale komfortowy, bo wiedzie gładkim chodnikiem…Kilka miesięcy temu, po drugiej stronie, na brukowej kostce właśnie przyspieszałem do końcowego finiszu….Do lotu :)…Teraz delektuję się porannym widokiem Placu Wolności i uśmiecham do wyjątkowych chwil, zapamiętanych na zawsze….

14

Dziwaczne centrum handlowe, postawione tu, w centrum miasta, obok spokojnych i majestatycznych budowli Hotelu Rzymskiego, czy zabytkowego Hotelu Bazar, budzi moje zniesmaczenie, więc zostawiam je szybko w tyle zakręcając w główną ulicę miasta – Św. Marcin…Nie rozpędzam się – szlak zaraz zaciąga mnie w lewo, w Ratajczaka…Cały czas monitoruje samopoczucie i czas…To 15ty kilometr, mnie roznosi energia, zaoszczędzona spokojnym tempem..Troszkę martwi mnie pora – w końcu to dzień pracy, a ja chciałem go rozpocząć przynajmniej tradycyjnie…Jest tuż przed 9tą, to nieco później, niż planowałem…Mijam kolejną galerię handlową, w której pulsuje już życie…Myślę o tym, że gdy podejmowałem dzisiejsze wyzwanie, ludzie tam kupujący teraz byli pewnie jeszcze w łóżkach…a ja wciąż biegnę! :D…Fajne uczucie…Staję na światłach. Niemiłosiernie długa zmiana powoduje, że zaczynam kombinować…Przede mną drugi i przedostatni tunel, który znów grozi utratą sygnału, może więc górą??…Jednak nie, za duży tu ruch…stosuję poprzedni sposób – podziemia pokonuję galopem 😉 . Z powodzeniem…Przede mną wyrasta..”chlebak”, czyli nowa odsłona poznańskiego dworca PKP, do złudzenia przypominająca pojemnik na pieczywo 😉 . Tu kolejny zysk rekonesansu – wcześniej w planie miałem bieg dołem, ale gdybym go wybrał…utknąłbym przed torami :(…Teraz przeciskam się w tłumie podróżnych, napierających z przeciwka, górą, czyli Mostem Dworcowym. Sama linia kolejowa była największym problemem w rysunku trasy – żeby najlepiej odwzorować zamysł, musiałbym przeciąć nieco na tyłach dworca…wszystkie linie, biegnące od peronów (!!)…Wyobraziłem sobie jednak, jak ściga mnie zgraja Służb Ochrony Kolei, a ja nie miałem uprawiać sprintu :D…Wybrałem więc bezpieczniejsze rozwiązanie – z mostu schodami w dół, do starego budynku dworcowego, wzdłuż frontu a potem peronem 4. do tunelu…Troszkę „spłaszczam” ślad, ale najmniej „boleśnie”, jak można…Problemem jest za to najdłuższe przejście podziemne, do wyjścia na Dworcu Zachodnim – ryzyko, że zegarek zwariuje, jest tu największe 🙁 …Gdy więc zbiegam po schodach i zakręcam, przyspieszam i to mocno…Obawiam się, że mogę kogoś potrącić…Kilkadziesiąt metrów akcentu, schody w górę, potem 15 metrów i jestem ponownie pod gołym niebem…Znów się udało! – Garmin się nie pogubił…Głogowska – to niemal jak w domu :D…

Ostrożnie łamię po raz kolejny przepisy, nie czekając na zmianę świateł…Co ja mam za to, że jestem niecierpliwy ;)…Ulica, wzdłuż której teraz truchtam, nie jest zbyt atrakcyjnym szlakiem biegowym 😉 , tędy kierowcy wyjeżdżają w stronę Wrocławia, więc ruch spory i spalin wiele…Zależy mi, by jak najszybciej zagłębić się w dzielnicę na finałowy odcinek…Nawet celowo przyspieszam, a gdy skręcam w Wyspiańskiego, kamień z serca mi spada…Nareszcie cisza i spokój!…Znów zygzakuję, jak na Sołaczu – krótkimi odcinkami pokonuję Matejki, Niegolewskich, Bogusławskiego i Sczanieckiej. Tu przy okazji podziwiam znów fragmenty torowiska tramwajowego – mało kto wie, że to ślady sprzed…niemal stu lat!! Linię, która tędy biegła, wybudowano w 1928 roku w związku z obsługą słynnej wystawy PWK…Przede mną pojawia się kopuła Areny…to już absolutny finisz!!! Przebiegam w jej stronę niesiony radością, jakby czując „metę” tego wyjątkowego dla mnie biegu…Jeszcze trochę po trawie wzdłuż terenu letnich basenów…potem przed drugim poprzecznym budynkiem prosto, na ulicę Chociszewskiego…Zbiegam na jezdnię, puszczam nadjeżdżające auta…docieram do Reymonta 😀 😀 ..Jeszcze jeden zakręt, kilkadziesiąt metrów do świateł…Nie ma ruchu, nie dbam o kolor – z uwagą przebiegam na drugą stronę……..

…..Koniec……Zrobiłem to…:)….Naprawdę jestem szczęśliwy…Z pewnością trochę stuknięty…ale szczęśliwy… 🙂 🙂 …Jeszcze tylko zdjęcie finałowe, jedno, drugie…

15

…uśmiech, który poślę dalej…Skromy, symboliczny podarunek…własnoręcznie (a właściwie: „własnonożnie”) wykonany…

Takie..od serca…serce 🙂

endomondo-google-chrome-2016-02-12-112502-bmp

Bo ja…może wielkiego talentu nie mam, ale…biegam sercem 😀 ….

2 myśli nt. „Piątek 12.02.2016r.

    • Dzięki, Tomku 🙂 , po sąsiedzku 🙂 . Takie moje małe, dedykowane „biegowe szaleństwo”…z potrzeby serca 🙂 (nawet ten zwrot pasuje) 😉 . Zapraszam do wspólnego biegania 🙂 i pozdrawiam!

Skomentuj P@weł Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *